Rosyjskie ataki na cywilną ludność, zapowiedź aneksji okupowanych terytoriów, a nawet straszenie bronią jądrową nie przeraziła Ukraińców. W odpowiedzi ukraińskie władze złożyły formalny wniosek o przystąpienie do NATO, a ukraińska armia odniosła jeden z najbardziej spektakularnych sukcesów: wyzwolenie Łymanu.
W czwartkowy wieczór na tereny kontrolowane przez władze w Kijowie rosyjscy okupanci przepuszczają kolumnę uchodźców z Melitopola, Chersonia, Energodaru i wielu innych miejscowości okupowanych części obwodów chersońskiego i zaporoskiego. Rozmawiam z uciekinierami na parkingu przy jednym z supermarketów na przedmieściach Zaporoża. Tutaj ukraińskie władze zorganizowały centrum logistyczne – uchodźcy mogą uzyskać doraźną pomoc humanitarną, zakwaterowanie, transport. Tutaj też na niektórych z nich czekają znajomi, rodzina. Setki wolontariuszy starają się pomóc, udzielić niezbędnych informacji, rozdają dary też te, które dotarły tu z Polski.
Pomimo wielogodzinnej udręki, a dla niektórych nawet kilkudniowej drogi i oczekiwania na pozwolenie opuszczenia terytoriów okupowanych na twarzach uciekających widać radość. W ich opowieściach powtarza się to samo stwierdzenie: wreszcie uciekliśmy przed niebezpieczeństwem. Dlaczego czekali do tego momentu? Wielu liczyło, że może Ukraina szybko odbije swoje ziemie, inni mieli obawy by porzucić dom, pracę. Dla niektórych wyjazd oznacza też pozostawienie bliskich. Na wyjazd często nie decydują się osoby starsze licząc, że okupanci nie uznają ich za zagrożenie. Pani Iryna opowiada, że jej rodzice nie chcieli jechać bojąc się, że nie wytrzymają podróży, kontroli i możliwej późniejszej tułaczki ze znamieniem uchodźcy. Zostali w nadziei, że Ukraina powróci… Tania z miesięcznym dzieckiem na rękach mówi, że bała się jechać będąc w ciąży jednak dłuższe pozostawanie pod okupacją w Chersoniu było niebezpieczne dla całej rodziny. Pracownik elektrowni atomowej w Energodarze Ołeksander stwierdza, że zwlekał z wyjazdem bo nie chciał porzucić pracy, bo to kwestia jego odpowiedzialności wobec współpracowników, ale też bezpieczeństwa działania elektrowni: „wszyscy przecież nie możemy uciec, to będzie oznaczać katastrofę”. Ołeksander opowiada jak Rosjanie ostrzeliwują teren zaporoskiej elektrowni atomowej, organizują prowokacje, opowiada jak wątpliwe jest wsparcie Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej i stwierdza, że „sytuacja jest bardzo niebezpieczna i wszystko może się zdarzyć”. Przed przyjazdem misji Rosjanie cały dzień ostrzeliwali teren elektrowni i miasto: „postanowili przygotować jakieś widowisko”.
Dla wielu ostatecznym argumentem do tego by opuścić rodzinne domy było tzw. referendum w sprawie przyłączenia okupowanych terenów do Rosji. Opowiadają jak zmuszano ludzi do głosowania zastraszając bronią, represjami. Putinowska „aneksja” może również oznaczać, że mobilizacja rozciągnie się na okupowane ukraińskie terytoria. Rozmówcy nie mają wątpliwości, że siłą wcielani do rosyjskiej armii Ukraińcy będą rosyjskim mięsem armatnim: „Poślą naszych na pola minowe przed swoją armią”.
Są też tacy, którzy decydują się na powrót na tereny okupowane. Wracają, by zabrać bliskich, inni bo jednak nie udało im się zorganizować życia z dala od rodzinnego domu, a jeszcze inni bo przewożą towary i z przekraczania granicy z okupowanymi terytoriami zrobili biznes, też z wywożenia ludzi. Być może są też tacy, którzy wracają bo Rosji się nie obawiają.
W piątkowy poranek, zaraz po 7 rano Zaporożem wstrząsnęła seria eksplozji. Na miasto spadło 16 rosyjskich rakiet S-300. Trzy z nich trafiły w kolumnę tych, którzy chcieli wjechać na tereny okupowane. Rakiety uderzyły w czoło, środek i koniec kolumny. Zginęło ponad 25 osób, ponad 80 zostało rannych. Wśród ofiar tylko jedna osoba była mundurowa: ukraiński policjant pilnujący porządku. Rosjanie ostrzelali cywili. Zaraz po ataku rosyjska strona przyznała się do ostrzału i rzekomej likwidacji wojskowych celów w Zaporożu. Później próbowano zmienić wersję na tradycyjną dla rosyjskiej propagandy: to ukraińska prowokacja, ukraińskie wojsko ostrzeliwuje samo swoje terytoria. Rosja kłamie i wystrzeliwuje kolejne rakiety na Zaporoże, Dniepr, Charków. Giną cywile, giną niczemu niewinne kobiety i dzieci.
Nie mogąc odnieść militarnych zwycięstw putinowska armia wykorzystuje broń rakietową przeciwko cywilom i im domom. Gdy docieram do Bachmutu, który znalazł się na pierwszej linii frontu jestem świadkiem ostrzału gradami cywilnej części miasta. Obserwuję tę straszną scenę z dachu budynku położonego w wyższej części Bachmutu. Towarzyszący mi ukraińscy zwiadowcy nie ukrywają swych emocji i zadają retoryczne pytania: „Po co walą po mieście?! Przecież tam są zwykłe domy i zwykli ludzie!”. Miasto od mojego ostatniego pobytu miesiąc temu przerodziło się w dużej części w gruzowisko, w którym decydują się żyć już nieliczni. Nawet na chwilę nie milkną dźwięki eksplozji. Jednak Bachmut się nie poddaje, a wręcz przeciwnie: sukcesy ukraińskiej armii na kierunku charkowskim jeszcze bardziej budzą nadzieję na rychłe zwycięstwo. W czasie kolejnego ataku do ukraińskich żołnierzy dociera informacja o złożeniu przez prezydenta Ukrainy wniosku o przystąpienie do NATO: „My już się czujemy częścią NATO, mamy waszą broń, a raszyści i tak twierdzą, ze tu jesteście. I za was walczymy. Widzisz jak odpowiedzieliśmy na ich referendum? Będziemy w NATO, a dziś wyzwalamy Łyman. Spiesz się z następnym przyjazdem, bo się spóźnisz na wyzwolenie Doniecka!”
Paweł Bobołowicz