Polka ze Lwowa nie wypaliła, mamy Polkę z Borysławia. Ewelina Podgórna, przedstawiana jako „Polka ze Lwowa”, wywołała dużo fermentu w 2019 roku. Jednak „obrończyni polskości na Kresach”, z którą wywiady były emitowane w mediach narodowych, szybko się spaliła i przepadła w czeluściach ludzkiej niepamięci. Teraz w TV wRealu24 pojawiła się Polka z Borysławia – Orysia Capiw.

Kanał wRelu24, nie nadający już w YouTubie, a korzystający z platformy BanBye wyemitował rozmowę z Polką z Polskiego Kulturalno-Oświatowego Centrum w Borysławiu. Tematem rozmowy było prześladowanie polskiej organizacji z tego miasta. Do całości wRealu24 podało krzykliwy tytuł „Prześladowania polskiej organizacji na Ukrainie przez władze, milicję i banderowców”. Opisana przez panią Orysię Capiw historia jest niemożliwa do zweryfikowania bez obecności na miejscu. Natomiast zdumiewa motyw tak ograny w antyukraińskiej narracji, że aż trudno uwierzyć, że znowu ktoś po to sięgnął.

Piotr Szlachtowicz rozpoczął program słowami: „Zadajemy pytania o tę wojnę na Ukrainie od miesięcy. Jesteśmy wyzywani, wiecie jak… Zawsze nadrzędną sprawą wRealu24 było to, by pokazać, jak jest. Chodzi tylko i wyłącznie o prawdę”. Jak wygląda prawda zdaniem Orysi Capiw, która została zaakceptowana bez mrugnięcia okiem przez Szlachtowicza?

Rozmówczyni z Borysławia opisała sytuację, kiedy została skrzyczana za rozmawianie po polsku. Co od biedy można uznać, za prawdziwe zdarzenie, ale dodana jeszcze wisienka na tym torcie w postaci opowieści o podobnej rozmowie we Lwowie w żaden sposób nie może być uznana za prawdziwą.

– W kwietniu, jak byłam na rynku i kupowałam produkty do koszyczka i do miejscowego Polaka mówiłam po polsku – opowiadała o swoich doświadczeniach Orysia Capiw – to kobieta z urzędu miasta zaczęła na cały rynek krzyczeć, dlaczego ja mówię po polsku. I powiedziane zostało, że moje miejsce w Polsce, a nie tu w Borysławiu. I byłam zdziwiona, że moja babcia mogła spokojnie mówić po polsku i żaden Ukrainiec jej nic nie mówił. Tak samo we Lwowie, jak spotykam się z koleżanką Jolą i ona mi powiedziała, że się boi mówić po polsku we Lwowie. Powiedziałam jej „Jola, dawaj tak, my jesteśmy turyści z Polski. Dlaczego ja mam się bać mówić po polsku?!”.

– Proszę mi powiedzieć jedną rzecz, we Lwowie boicie się mówić po polsku? – dopytał Piotr Szlachtowicz.

– Tak, tak. I czasem nawet słyszę, że we na ulicach Lwowa za dużo słychać języka polskiego i trzeba to zmienić.

Narracja o zakazie mówienia w językach innych niż ukraiński na Ukrainie jest powszechna w rosyjskim przekazie. „Informacje” o tym, że nie można na ulicy, w środkach transportu i lokalach rozrywkowych mówić po rosyjsku, chociaż były wyssane z palca i przeczyły rzeczywistości (do 24 lutego to język rosyjski był językiem dominującym w codziennym użyciu na Ukrainie) weszły do kanonu przekonań na temat Ukrainy u przeciętnego Rosjanina. Pomimo faktu, że Kijów, Odessa i Charków były do tej pory i nawet dzisiaj są miastami rosyjskojęzycznymi, rosyjska propaganda przeszczepiła u swoich odbiorców wiarę w prześladowanie mówiących w tych miastach po rosyjsku. Pokrywa się to z opowieściami lansowanymi w polskich pudłach rezonansowych – We Lwowie prześladują za mówienie po polsku. Tymczasem Polacy ze Lwowa twierdzą, że nie mają takich doświadczeń.

Publikacja była zaopatrzona w krzyczącą grafikę, przedstawiającą policjanta w kasku napierającego na tłum. Podobnie krzykliwy jest czerwony napis „Prześladowani!”. Wszystko to sugeruje faktyczne prześladowanie Polaków na Ukrainie.

Wywiad ponadto „zaatakował” polskie media z Ukrainy, Kurier Galicyjski i Radio Lwów, które rzekomo boją się podejmować takie tematy w obawie przed problemami, które mogą w konsekwencji spaść na redakcje. W przyszłości, gdy te media podjęłyby się „odkręcania” jakichś kłamstw, będzie można dezawuować ich starania, bo są „na pasku ukraińskim”.

Konkluzja jest następująca: hasło „Polka ze Lwowa” brzmi dumnie, ale przysłuchujmy się uważnie, co te Polki mówią…

Albert Iwański