W ciągu 10 miesięcy wojny na pełną skalę na Ukrainie białoruska propaganda kilkakrotnie zmieniała orientację. Teraz główna narracja: jesteśmy sojusznikami Rosji, ale osobiście nie uczestniczymy w wojnie. Media państwowe starają się nie wspominać o obecności wojsk rosyjskich na terytorium Białorusi. Nie mieszczą się one w koncepcji Białorusi jako „wyspy stabilności i pokoju w Europie”. O militarystycznej retoryce białoruskiej propagandy Olga Siamaszko rozmawiała z analitykiem projektu Media-IQ Pauliukiem Bykowskim.

Czy rok 2022 stał się rokiem wyzwań dla białoruskiej propagandy?

Można spekulować, czy to było wyzwanie, czy tylko „zmiana butów w powietrzu”, ale rzeczywiście na początku 2022 roku białoruska propaganda razem z rosyjską propagandą twierdziła, że ​​Zachód oszalał i nikt nie zamierza atakować Ukrainy, a potem nagle okazało się, że Rosja powinna „odbić” na Ukrainę, bo ta chciała zaatakować, bo od ośmiu lat bombarduje Donbas itd. Ta zmiana nastąpiła dość szybko. Ale to nie jest wyjątkowy przypadek propagandy. Konsekwencja nie jest tu ważna, ważny jest masowy przepływ informacji i monopol. Na Białorusi nie ma pełnego monopolu na propagandę, bo jest też Internet. Ale propaganda może zorganizować masowy przepływ, ponieważ wielu ludzi nadal ogląda telewizję i pozostają zakładnikami tej machiny propagandowej.

Jeśli chodzi o „operację specjalną, czy białoruska propaganda od razu i jednoznacznie stanęła po stronie rosyjskiej?

Tu jest ciekawie. Punkty orientacyjne propagandy zmieniały się kilka razy w ciągu roku. My w projekcie Media-IQ odnotowaliśmy zeszłej jesieni militaryzację świadomości. Jest to termin, w którym uwaga przenosi się na wartości obronne, na wojsko, a tematy te stają się centralne. Z drugiej strony w tym samym czasie zaczęto używać „alternatywnych” nazw wydarzeń i zjawisk. W 2014 roku, kiedy doszło do aneksji Krymu, białoruskie władze nie używały alternatywnych nazw, unikając słów „separatyści” czy „zielone ludziki”. Informacje zostały przekazane w następujący sposób: ktoś zestrzelił helikopter, ktoś atakuje. Mniej więcej starali się nie dokonywać bezpośrednich ataków słownych na Kijów. Ale pod koniec ubiegłego roku sytuacja się zmieniła. Najmocniej objawiło się to w przededniu 24 lutego, kiedy zamiast oficjalnych nazw zaczęto mówić o faszystach i nazistach. W marcu strona białoruska zaczęła podkreślać, że nie bierze udziału w wojnie, tylko pomaga uchodźcom. Ponadto uchodźcy byli podzieleni na dobrych i złych. Dobrzy uchodźcy uciekają na Białoruś i do Rosji, a źli najpierw na Zachód, a potem muszą uciekać z tego Zachodu na Białoruś.

Teraz główne przesłanie jest takie: jesteśmy sojusznikami Rosji, ale osobiście nie uczestniczymy w wojnie. Jednak jest tu jeden problem. Aleksander Łukaszenka zwykle mówi w taki sposób, żeby każdemu podobały się jego słowa. Podobno popiera jedno stanowisko, ale jednocześnie mówi coś przeciwnego. Ta elastyczność jest trudna do naśladowania przez propagandę, dlatego niejasne stanowiska Łukaszenki stają się w mediach coraz wyraźniejsze.

Czy sytuacja z rakietą, która spadła w obwodzie brzeskim jest przykładem takiej „mgławicy”?

Sytuacja była taka, że ​​białoruska propaganda mówiła więcej o rakietach, które spadły w Polsce — w Przewodowie, niż o rakiecie która spadła na Białorusi. Wiadomości te były krótkie i stosunkowo dyskretne. Nie mogę powiedzieć, że to było obiektywne, ale nie było głośnych ataków ze strony białoruskich agencji rządowych, rozważano różne warianty wydarzeń, mówiono, że może to być przypadek, a może to prowokacja. Co więcej, można powiedzieć, że sytuacja ta nie została wykorzystana jako casus belli, a raczej do eskalacji napięcia.

Czy nie wydaje się Panu, że białoruska propaganda czasami komentuje wydarzenia na Ukrainie bardziej agresywnie niż samo wojsko?

Rzeczywiście, jest takie wrażenie. Można zwrócić uwagę na wywiad ministra obrony Chrenina dla gazety „SB: Białoruś dzisiaj”, który został przeprowadzony pod koniec listopada. Tam sama autorka Gladkaya dokonała ostrych ataków na Zachód i faktycznie zaproponowała ministrowi, by zajął jej stanowisko. Jednocześnie minister nie prowadził antyzachodniej retoryki, był ostrożny w wypowiedziach. Ale po przedstawieniu tego materiału w mediach, widząc, jakie nagłówki zostały użyte, można powiedzieć, że media zmieniły ramy, wypowiedzi ministra, które były powściągliwe, stały się agresywne.

Czy temat wojny stał się ostatnio mniej popularny w białoruskiej propagandzie?

Jest z tym trudność, ponieważ trudno jest zmierzyć wszystko, co jest śledzone pod kątem obecności wojny. Jeśli śledzimy media, które piszą o stosunkach białorusko-rosyjskich, to temat wojny w nich dominuje. Jeśli chodzi ogólnie o wojnę, to popularność tego tematu zmniejszyła się. Publiczność jest chyba zmęczona tym, że codziennie mówi się to samo, bo teraz wojna nie toczy się tak szybko, a to nie jest zbyt popularne wśród czytelników czy widzów.

Z tematem wojny można powiązać doniesienia, czy na Białorusi jest ukryta mobilizacja, czy jest planowana, na jakie ćwiczenia są zabierani białoruscy żołnierze. Na tle mediów rosyjskich można zauważyć, że media białoruskie właściwie nie wspominają o obecności wojsk rosyjskich na terytorium Białorusi. Jeśli np. rosyjska gazeta pisze o ćwiczeniach, to jest tam napisane, że białoruscy i rosyjscy żołnierze ćwiczą na białoruskich poligonach, a białoruskie media informują tylko o białoruskich żołnierzach. Oczywiście białoruscy dziennikarze nie mogli nie zauważyć obecności innych żołnierzy, ale o nich nie wspomnieli, skoro otrzymali takie instrukcje. Ponadto na niektórych fotografiach widnieją rosyjskie flagi lub szewrony, co oznacza, że ​​jest to celowe działanie białoruskich mediów mające na celu ukrycie tych informacji. A to wskazuje, że propagandyści obu krajów realizują podobne, ale nie takie same zadania. Białoruska armia jest przedstawiana Rosjanom jako sojusznik w obliczu wojny, a Białorusinom starają się nie mówić o rosyjskim wojsku, gdyż nie pasuje to do głównej narracji białoruskiej propagandy: „Białoruś jest ostatnią wyspą stabilności i pokoju w Europie, wszędzie jest wojna, a u nas wszystko w porządku”.

Czy telewizja pozostaje głównym kanałem białoruskiej propagandy, czy Telegram przejmuje inicjatywę?

Zasięg telewizji jest wyraźnie większy niż kanałów telegramowych. Tym bardziej że Białorusini, których trzeba zachować lojalność wobec reżimu, oglądają telewizję. Kanały Telegrama to już wroga publiczność, do której przychodzą z innym celem: zdemoralizować, zastraszyć, zasiać wątpliwości. Takie prace są prowadzone.