W 2017 roku StopFake wraz z partnerami z Europy Środkowej i Wschodniej przedstawił wyniki monitoringu lokalnych mediów pod kątem kremlowskiej propagandy i dezinformacji. Badanie wykazało, że ośrodki propagandy w poszczególnych krajach wykorzystują te same techniki, zmieniając akcenty w zależności od cech szczególnych każdego kraju, manipulując faktami oraz emocjami, uderzając w słabe punkty, sztucznie rozdmuchując problemy i grając tak, by wzniecić konflikty wewnętrzne.
W powszechnym wyobrażeniu panuje przekonanie, że treści propagandowe, które służą Moskwie, muszą być zgodne z oficjalną linią Kremla i najlepiej, gdy są rozpowszechniane przez oficjalnie prorosyjskie portale czy media. Wówczas mamy jasność – przekaz płynie z oficjalnych kanałów propagandowych, jest podchwytywany przez środowiska prorosyjskie i rozpowszechniany na terenie kraju. Przeciętny obywatel obserwujący scenę polityczną i śledzący portale informacyjne ulega złudzeniu, które zapewne swoje źródło ma w okresie PRL-u, że jeśli mamy do czynienia z szeroko rozumianą prawicą, będzie ona wyczulona na wpływy z Rosji i bardziej prozachodnia, a lewica musi być prorosyjska, bo kojarzy się z komuną. Zatem, gdy prawicowy portal podaje jakąś informację to z natury nie powinna być ona prokremlowską wrzutką. A jeszcze gdy firmuje ją np. katolicki ksiądz (w stereotypowym pojęciu ksiądz prawosławny już może być podejrzany, bo kojarzy się ze Wschodem) to mamy pewność, że przekaz nie może być skażony. Nic bardziej błędnego. Niestety na froncie wojny informacyjnej stereotypy działają na naszą niekorzyść. Liczą się fakty.
Dla służb rosyjskich istotne jest to, aby istniał konflikt
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski przytoczył niedawno w wywiadzie dla StopFake przykład Mołdawii. Rosyjskie służby specjalne stworzyły tam mniej więcej w tym samym czasie dwie organizacje – LGBT oraz fundamentalnych prawosławnych. Można się domyślać, że obie, mając przeciwstawne wektory wartości, zaczęły się wzajemnie zwalczać. Jednak na ich czele stali agenci rosyjscy. W ten sposób zagospodarowano całą mołdawską scenę polityczną i zaczęto kontrolować przekaz płynący z Mołdawii do jej obywateli, ale także poza granice kraju. Na użytek wewnętrzny, tradycyjnemu elektoratowi pokazywano jaka straszna jest Unia Europejska, bo popiera lesbijki i homoseksualistów, a z drugiej – pokazywano Unii Europejskiej jak prymitywna, zacofana i nietolerancyjna jest Mołdawia, bo tam się takich bije. Jak zauważył prof. Żurawski vel Grajewski – w ten sposób interes polityczny został „obsłużony” na obu kierunkach z absolutnym oderwaniem od istoty ideologicznej sporu. Dla służb rosyjskich jest nieistotne, czy ktoś będzie występował pod tym, czy pod tamtym sztandarem, istotne jest to, by istniał konflikt, który będzie destabilizował scenę polityczną i odpychał ją od Zachodu.
W podobnym tonie wypowiada się Marcin Rey, twórca profilu Rosyjska V kolumna w Polsce. Jak zauważył, Rosjanie będą podgrzewać każdy nastrój, nawet teoretycznie antyrosyjski. To, że coś wygląda antyrosyjsko, nie jest żadnym alibi. Jego zdaniem klasycznym przykładem takiego postępowania będzie narodowiec, który jest niechętny wszelkim obcym krajom, w tym Rosji. Byle „nadawał” na Ukrainę – wówczas będzie mile widziany.
Jednak ktoś musi podawać paliwo zarówno niezorientowanemu przykładowemu narodowcowi, czy członkowi prorosyjskiego ugrupowania. Nie zawsze jest to przecież oficer prowadzący przedstawiający się wprost: „dzień dobry, jestem agitatorem i agentem i od dziś macie mnie słuchać”. To byłoby zbyt naiwne. Światło na to, skąd m.in. biorą się świadomi bądź nieświadomi agitatorzy, rzuca niedawna publikacja portalu wPolityce.pl.
Dlaczego nie wytyka się Ameryce, że ciągle wszczyna jakieś wojny?
Grupa dziennikarzy z Polski zawitała na początku maja do Moskwy. Pobyt w stolicy Rosji stanowił punkt kulminacyjny ich podróży finansowanej przez Fundację Poparcia Publicznej Dyplomacji im. Aleksandra Gorczakowa (założona w 2010 roku decyzją prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa fundacja ma w celach statutowych m.in. promowanie rosyjskich programów socjalnych poza granicami kraju, a także wspieranie mediów rosyjskojęzycznych – przyp. red) – poinformował portal. W Petersburgu polskim dziennikarzom towarzyszył Leonid Swiridow, który pod koniec 2015 roku musiał opuścić Polskę. W mediach pojawiły się oskarżenia o jego szpiegowską działalność na rzecz Rosji.
Radość ze spotkania z polskimi dziennikarzami wyraził dyrektor generalny Fundacji – Leonid Draczewski (były ambasador Federacji Rosyjskiej w Warszawie oraz wiceminister spraw zagranicznych Rosji), który spotkał się z delegacją 10 maja br. by (jak podano na stronie Fundacji) omówić znaczenie bezpośrednich kontaktów między społeczeństwami obywatelskimi Rosji i Polski.
Co istotne, Rosjanie nie segregowali zaproszonych dziennikarzy ze względu na poglądy polityczne. W wyjeździe udział brali zarówno dziennikarze lewackiego „Nie”, jak i prawicowych gazet jak np. Agnieszka Piwar („Myśl Polska”, konserwatyzm.pl, „Opcja na prawo”, wcześniej sekretarz Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy).
Czym owocują takie wyprawy? Oddajmy głos prawicowej dziennikarce. Agnieszka Piwar zapytana przez wPolityce, czy nie przeszkadza jej fakt, że światowa opinia publiczna wytyka Rosji okupację Krymu, wojnę na Ukrainie i interwencje na Kaukazie, odpowiada:
A dlaczego nie wytyka się Izraelowi, że morduje Palestyńczyków? Dlaczego nie wytyka się Ameryce, że wszczyna ciągle jakieś wojny? Robienie z Rosji jakiegoś strasznego wroga i agresora jest absolutnie nieporównywalne do tego, co robią Izrael i USA. Dlaczego dziennikarze nie pytają polskich polityków o to, że się bratają z Amerykanami i Izraelczykami? Dlaczego cały czas krytykuje się tylko tych, którzy wykonują jakikolwiek gest pojednania z Rosją. Takie środowisko jak moje jest cały czas atakowane za to, że ośmielamy się wyciągać rękę do Rosjan w celach pokojowych, że nie chcemy żyć w konflikcie z tym krajem. Rosja jest demonizowana. Słyszymy tylko Krym, Krym, Krym. A co z Izraelem? Dlaczego nikt nie powie, co się dzieje w Strefie Gazy? Nikt nie ma odwagi, żeby o tym mówić, ale atakować Rosję już tak.
Czytając powyższą wypowiedź bez podania nazwiska autorki można byłoby domniemywać, że to słowa np. działacza prorosyjskiej partii Zmiana, ale nie kogoś, kto był sekretarzem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, czy jest związany z konserwatywnie brzmiącymi tytułami. A jednak, jak zauważa Marcin Rey – sprzeczności są naturalne, a nawet z punktu widzenia Rosji pożądane, bo dodają autentyczności. Większość czytelników nigdy nie dotrze do informacji o wycieczce dziennikarzy do Moskwy, wielu zapomni o tym na drugi dzień, ale poglądy zachwyconych putinowską Rosją dziennikarzy kształtować będą umysły wielu nieświadomych czytelników przez długi czas.