3 września został pochowany Michaił Gorbaczow, krwawy dyktator, z którego świat zrobił męża stanu, człowieka, który zakończył istnienie ZSRS. W rzeczywistości Gorbaczow starał się zrobić wszystko by Sowiety nie upadły, ale mu się to nie udało.
Paradoksalnie ta jego porażka wykreowała go na bohatera. Mówienie o ostatnim przywódcy Związku Sowieckiego „krwawy” często wręcz wywołuje oburzenie, bo świat w swojej zbiorowej amnezji nie chce pamiętać, że Gorbaczow był współodpowiedzialny za rosyjską interwencje w Afganistanie, za utrzymywanie krwawych reżimów w tzw. „demoludach”, za wyścig zbrojeń, awarię elektrowni atomowej w Czarnobylu i kłamstwa, że „żadnego skażenia nie ma”. W czasach Gorbaczowa w Sowietach wciąż funkcjonowały łagry, „psychuszki”, gdzie tysiącami trafiali „wrogowie systemu”. O wiele lepiej o jego rzeczywistej roli pamięta się na Litwie, której dążenia niepodległościowe Gorbaczow starał się zgnieść siłą jeszcze w styczniu 1991 roku wykorzystując do tego m.in. dywizję powietrzno-desantową z Pskowa, tę samą, którą przeciwko Ukrainie od 2014 roku wykorzystuje Putin. Sowiecka interwencja na Litwie doprowadziła do śmierci 15 osób i setek rannych. Podporządkowane Gorbaczowowi siły krwawo próbowały tłumić protesty w Gruzji, Armenii i w wielu innych miejscach na terenie Sowietów, gdzie marzono o wolności. Również w Polsce reżim Jaruzelskiego mógł trwać dzięki sowieckiemu wsparciu. Z jego ochrony korzystali i Ceaușescu, i Castro ze swoimi krwawymi reżimami.
Gorbaczow przez całe swoje życie funkcjonował, wspierał i był w komunistycznym aparacie, od 1979 roku uczestnicząc w nim na szczeblu centralnym, a tym samym współodpowiadając również za wszystkie zbrodnie sowieckie od tego czasu. Gorbaczow nie był żadnym „reformatorem”, był twardogłowym sowietem, który nawet w ostatnim czasie mówił o „rosyjskim Krymie i Donbasie”. Prawdę zatem mówi minister obrony Litwy Arvydas Anušauskas, który wprost nazywa Gorbaczowa przestępcą.
Niestety wielu brakuje odwagi by o Gorbaczowie mówić tę prawdę. Głupoty po śmierci Gorbaczowa napisała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen twierdząc, że odegrał on decydującą rolę w zakończeniu zimnej wojny i upadku żelaznej kurtyny co „otworzyło drogę do wolnej Europy”. Kanclerz Scholz do sukcesów Gorbaczowa dorzucił zjednoczenie Niemiec, a Biden nazwał go”rzadko spotykanym przywódcą, który uczynił świat bezpieczniejszym miejscem”. Być może ten ostatni robi to na przekór Putinowi, który Gorbaczowa uważa za nieudacznika. Nie żadnego reformatora, ale właśnie nieudacznika, który nie potrafił (chociaż chciał) utrzymać jedności Sowietów. Putin manifestując to swoje podejście nawet nie wziął udziału w pogrzebie ostatniego przywódcy ZSRS. Na pogrzeb jednak wybrał się premier Węgier Viktor Orban do końca zdradzając pamięć o antysowieckim powstaniu tego narodu, ale jednocześnie wpisując się w europejską politykę miłości do rzekomo istniejącej demokratycznej Rosji. I tak oto śmierć Gorbaczowa połączyła szefową komisji europejskiej, kanclerza Niemiec i premiera Węgier. Głupota, amnezja i hipokryzja.
Przypadek Gorbaczowa pokazuje, że dyktator bez względu na rozwój wypadków może być nienaruszalny. Dopóki wygrywa – ciężko jest pociągnąć go do odpowiedzialności, bo jest za silny, bo może dalej eskalować konflikt, bo może nie sprzedać gazu, czy też nie dać do kieszeni prowizji od jego sprzedaży. Gdy jednak dyktatorowi nie wyjdą w pełni jego krwawe plany to zawsze może liczyć na Pokojową Nagrodę Nobla i światowe uznanie za to, że świata nie zniszczył, a przecież mógł. Przestępca Gorbaczow spokojnie dożył sędziwego wieku 91 lat. Należy mieć jednak nadzieję, że w przypadku Putina zakończenie będzie inne. Przed jedną z estońskich restauracji obok menu znalazł się taki napis: „Putin, przejdźmy już do tego etapu gdy w swoim bunkrze popełniasz samobójstwo”. Niewątpliwie taki koniec dyktatorów jest zdecydowanie bardziej zasłużony, a etap w bunkrze jest bardzo oczekiwany.
Paweł Bobołowicz
Fot. wikimedia.org