Duża część retoryki tych, którzy stanowczo potępiają oblanie putinowskiego ambasadora farbą, opiera się na znanej i chętnie przywoływanej argumentacji „nie drażnić Rosji” i „nic tym nie zyskamy”. Otóż zyskamy. Rosja, Rosjanie i Putin czują się bezkarni. Myślą, że są panami świata. Różne ustępstwa względem Rosji, ignorowanie jej imperialnego apetytu, ignorowanie wojny na wschodzie Ukrainy toczącej się od 2014 roku — to doprowadziło nas do tego, gdzie jesteśmy dziś. Gdyby taką samą politykę stosował Kennedy w 1962 roku, USA miałyby drugi Kaliningrad u własnych wybrzeży. Sprzeciw wobec Rosji nawet w warstwie symbolicznej jest niezbędny.
Ale wróćmy do argumentu „nie drażnić Rosji”. Rosja to wykorzysta, będzie odpowiedź, Rosja wykorzysta to w warstwie propagandowej. Czytają Państwo rosyjskie media? Rosja nie potrzebuje żadnego paliwa dla własnej propagandy, żadnego argumentu do podejmowania akcji. W naszej logice mieści się możliwość przeprowadzenia prowokacji — Rosja tej prowokacji nie potrzebuje. Ot, rzucą oskarżenia i przechodzi do ataku. Uleganie lękowi przed odwetem prowadzi do kolejnych ustępstw na rzecz szowinistycznego imperium.
Mam wrażenie, że częste są dwie postawy, pozornie sprzeczne, ale często idące w parze: bagatelizowanie zagrożenia ze strony Rosji i straszenie rosyjskim odwetem za sprzeciwianie się jej. Rosja takich postaw nie szanuje i traktuje je jako zachętę. Należy rosyjską siłę doceniać i mieć przed nią świadomą obawę, ale nie taką, która paraliżuje, tylko taką, która każe się szykować do obrony. Bo Rosja rozumie wyłącznie język siły, nawet w warstwie symbolicznej.
Rosja, mimo kilkukrotnie podejmowanych wysiłków cywilizacyjnych jest państwem na wskroś odmiennym od kultury łacińskiej, w której wyrosła współczesna zachodnia demokracja. Rosja jest pogrobowcem Złotej Ordy i bękartem Bizancjum. Nabożny stosunek do ociekającej złotem władzy miesza się w niej z mocno zhierarchizowaną strukturą społeczną opartą na brutalnej sile. Określenie pozycji następuje w drodze ustalenia kto kogo bije, a kto jest bity. Stąd też kult militaryzmu czy przestępczości.
Zachód, patrząc przez pryzmat własnych wartości, nie umie postawić się w pozycji siły, jedynej właściwej do dialogu z Rosją. Udawanie, że pada deszcz, gdy plują nam w twarz, nigdy nie da pozytywnych rezultatów, bo bijący bitych nie szanuje, a wręcz nimi gardzi.
Warto przypomnieć sobie performance Mariny Abramović z Neapolu z 1974 roku. Artystka przez kilka godzin stała nieruchomo i bezwolnie przyjmowała wszystko, co robiła jej publiczność przy użyciu siedemdziesięciu dwóch rekwizytów. Po ciele artystki pisano, oblewano ją różnymi substancjami, obcięto jej włosy, przypalano ją i cięto jej skórę. Występ – czy też swoisty eksperyment – przerwano, gdy jeden z widzów postanowił użyć nabitego pistoletu.
Bierność doprowadziła do eskalacji przemocy u zwykłych ludzi. Jak naiwnym jest uważanie, że doprowadzi do czegoś innego w stosunkach z dyktatorem i zmilitaryzowanym ekspansjonistycznym projektem geopolitycznym pod tytułem Rosja? Gwałty, tortury, mordy na ludności cywilnej, grabieże – czy naprawdę odpowiedzią na te instrumenty prowadzenia wojny, bo tym w gruncie rzeczy są – demonstracją siły i ustaleniem hierarchii – może być uległość? Stawia nas to w hierarchii na samym dole. A tych na samym dole, niewolników, można przecież poniżać dalej.
Nie zwyciężymy dyktatora pacyfizmem i ustępstwami. Musimy dawać mu odpór w każdej sferze – wojskowej, kulturowej, informacyjnej, ekonomicznej, a nawet symbolicznej. Bo dla Rosji kto nie jest oprawcą, jest ofiarą.
PMB
Fot. screen RIA Novosti