Kramatorsk od 2014 roku regularnie bywa na moich przyfrontowych szlakach. Podobnie jak dla całej rzeszy dziennikarzy i wolontariuszy jest jedną z ostatnich przed frontem bezpieczną stanicą. Tu można było odebrać prasowe akredytacje, a wracając z pozycji frontowych doprowadzić się do ładu, zjeść normalny posiłek.
Kramatorsk jest największym miastem aglomeracji, w której skład wchodzi Słowiańsk, Drużkiwka, Konstantynówka, Łyman i Bachmut. W samym mieście mieszka około 150 tysięcy osób, w aglomeracji prawie 650 tysięcy. Granice pomiędzy poszczególnymi miastami czasami są niezauważalne. Miasta te tworzą smutny industrialny, a może raczej postindustrialny krajobraz z dominującym kolorem rdzy, wypaloną ziemią, postsowieckim chaosem i czyhającą w pobliżu straszną wojną.
Kolorowy, nowoczesny pociąg inter city na kramatorskim dworcu wygląda, nie tylko jakby przybył z odległej o prawie 700 km stolicy Ukrainy, ale jak przybysz z przyszłości, z innego wymiaru, w którym nie ma wszechobecnego pyłu, błota i szarości. I w którym nie może być wojny. Kolorowy pociąg wygląda nierealnie na peronach dworca, który 8 kwietnia ubiegłego roku został ostrzelany rosyjskimi rakietami. W momencie uderzenia na dworcu były tysiące ludzi czekających na możliwość ucieczki z terenów zagrożonych rosyjską inwazją. Odłamki rakiet zabiły 50 osób w tym pięcioro dzieci, 98 osób zostało rannych. Rosja gubiła się w swoich kłamstwach, twierdząc, że to nie oni ostrzelali dworzec, że nie mają rakiet „Toczka-U” na swoim uzbrojeniu, że strzelali, ale do wojskowych…
Pociąg, który przybył do Kramatorska z Kijowa zaraz rozpocznie powrotny rejs. Pomimo że wciąż trwają rakietowe i dronowe ataki na ukraińską stolicę powrót do Kijowa jawi się jak powrót do oazy spokoju, wytchnienia. Za każdym razem czuję, że kilka dni pobytu na frontowych i przyfrontowych terenach po prostu mnie wypala. Nie ma we mnie odwagi ukraińskich żołnierzy i medyków. Staram się tam być tyle, ile jest to potrzebne z perspektywy reportera. Chociaż za każdym razem gdy stamtąd wyjeżdżam, to mam poczucie jakiejś dezercji i obawy, że ominie mnie coś ważnego, a przede wszystkim towarzyszy mi strach, że następnym razem nie spotkam kolejnego z moich ukraińskich towarzyszy, że nie dokończę tych wszystkich rozpoczętych rozmów.
Gdy wsiadam do pociągu na kramatorskim dworcu nie ma tysięcy uciekinierów. Wśród pasażerów można zauważyć nieliczne osoby, które zapewne opuściły swoje domy z linii frontu odległej zaledwie o 20 kilometrów. Starsze małżeństwo ciągnie wielką walizkę i ogromną kocią klatkę. Obydwoje co chwila zwracają się w stronę klatki ze słowami uspokajającymi kota: „Nie martw się maleńki, wszystko będzie dobrze, dobry kotek, będziesz jechać pociągiem”. Jak większość ludności na tych terenach mówią po rosyjsku, jak większość pasażerów tego pociągu mają smutny wyraz twarzy. Jednak zdecydowaną większość pasażerów pociągu stanowią żołnierze. Jadą na przepustki, rotacje. Część wraca z przyfrontowych szpitali, a może właściwie jadą na dalsze leczenie gdzieś w głąb Ukrainy. Niektórzy o kulach, inni z protezami, ktoś z zabandażowaną głową. Drugą najliczniejszą grupę pasażerów stanowią kobiety. Jeszcze przed chwilą żegnały się z ukochanymi na dworcu. Niektórym towarzyszą dzieci. Żony, matki, dziewczyny, które przyjeżdżały w pobliże frontu do swoich mężów, synów, ukochanych teraz po krótkich spotkaniach wracają w głąb Ukrainy do swojego codziennego życia, pracy. Chusteczkami wycierają rozmazany od łez makijaż, niektóre do ostatniej chwili machają przez okno pozostającym na przyfrontowym peronie chłopakom w wojskowych mundurach.
Nigdy wcześniej nie widziałem tak „milczącego pociągu”. Pasażerowie jadą w ciszy, zatopieni w myślach, swoich telefonach, rzadziej zapatrzeni w krajobraz za oknem. Luksusowy pociąg mknie ponad 160 km/h, pomiędzy rzędami wygodnych foteli przechadzają się stewardzi ,proponując posiłki, słodycze, kawę. Co chwilę przechodzi ktoś z obsługi, zbierając śmieci. Reklamy zachęcają do podłączenia się do wirtualnego kina i skorzystania z możliwości obejrzenia dziesiątków filmów, też tych o wojnie. Zresztą wydaje się, że wielu pasażerów właśnie tę ofertę wybiera. Na wyświetlaczach w wagonach prezentowane są reklamy produktów bankowych, sieci handlowych, a prawie w każdej obietnica, że część zysku, dochodu, dodatkowej opłaty zostanie przekazana na Siły Zbrojne Ukrainy. Pojawiają się informacje, co z Polski można przywieźć bez cła, a znane ukraińskie sklepy proponują, by uśmiechnąć się do letnich zniżek. Reklamy przeplatają się z materiałami w formie ciekawostek: piękne modelki prezentują odzież ludową z różnych części Ukrainy, a za chwile pokazuje się opis życia Michajła Kociubińskiego i jego niezwykłej powieści Cienie zapomnianych przodków.
Paweł Bobołowicz
Czytaj także na stronie Kuriera Lubelskiego: Milczący pociąg z Kramatorska. Felieton Pawła Bobołowicza