Zdjęcie EPA

Rita Bołotskaja, Tallin, dla Ukrinform

W warunkach agresji hybrydowej narzędziami prowadzenia wojny informacyjnej stają się zarówno radio, telewizja jak i literatura.

Jak samemu nie lać wody na młyn kremlowskiej propagandy? Jak nie znaleźć się w roli „pożytecznego idioty”, który zostanie banalnie wykorzystany? Problem ten jest aktualny tak dla Ukrainy jak i dla Europy Północnej.

O „podśpiewywaniu nolens volens (mimo woli)” propagandystom rosyjskim oraz o kolejnych zdemaskowanych kremlowskich fejkach informacyjnych dyskutowali uczestnicy panelu „Rola środków masowego przekazu w sprawie wzmocnienia stabilności państwa”. Dyskusję przeprowadzono na początku czerwca w stolicy Estonii – Tallinnie. Organizatorami spotkania były Centrum Komunikacji Strategicznej NATO (StratCom COE NATO z siedzibą w Rydze) oraz estońskie Międzynarodowe Centrum Obrony i Bezpieczeństwa (ICDS), znane dobrze na Ukrainie, przebywające w stałym kontakcie z ukraińskimi partnerami z branży bezpieczeństwa informacyjnego.

W spotkaniu jako państwa wiodące występowały Finlandia i Ukraina. Zacznijmy jednak od jaskrawego przykładu pracy łotewskiego StratCom COE NATO – zdemaskowania kremlowskiej wrzuty informacyjnej na temat rosyjskiej „bomby elektronicznej”, czyli fejka, który znalazł duży rozgłos w kwietniu 2017 roku.

CZY BOMBA JEST FAKTEM, CZYLI KTO WROBIŁ STATEK „DONALD COOK”

Jest to dość znacząca historia. Pokazowa pod wieloma względami. Demonstrująca – po raz kolejny! – bezpardonowość manipulatorów kremlowskich. Pokazująca, jak ważne są (jak i zawsze, lecz w czasach wojny zwłaszcza) czujność i wyczucie zawodowe pracowników mediów. No i po prostu piękna – pod kątem literackim – historia, prawdziwa barwna opowieść!

Wiosną 2017 roku napięcie w świecie wywołała bardzo nieprzyjemna informacja: Rosja instaluje na swoich myśliwcach potężne wyposażenie do walki radio-elektronicznej, które, rzekomo, zdatne jest zablokować wszystkie systemy przeciwnika, doprowadzając do pełnego paraliżu. Informację tę w obieg puściła stacja telewizyjna „Россия 1” w programie „Вести”. Dwa dni później informacja ta została przetłumaczona przez tę samą stację telewizyjną na język angielski.

Jako dowód na jej prawdziwość podano stwierdzenie, że rosyjski myśliwiec Su-24 w kwietniu 2014 roku mógł sparaliżować znajdujący się w tym czasie na Morzu Czarnym okręt marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, niszczyciel rakietowy „Donald Cook”, przeprowadzając (zasobami WRE) atak elektroniczny na wszystkie jego systemy. Bardzo szybko historia ta rozeszła się po świecie – poinformowały o niej takie brytyjskie tabloidy jak The Sun oraz Daily Express, a także amerykańskie media, w tym również Fox News. Fejka podchwyciły setki różnorakich portali i serwisów społecznościowych. Wszyscy pisali o rosyjskiej „bombie elektronicznej”, która jest w stanie doprowadzić do zwycięstwa nad przeciwnikiem bez żadnego uderzenia. W niektórych artykułach obecne było niedowierzanie, sceptycyzm – lecz mimo tego informacja została rozpowszechniona…

Jednak całe wydarzenie okazało się fikcją. Po przeprowadzeniu krok po kroku skrupulatnej analizy pracownicy StratCom COE NATO rozpracowali tego fejka od A do Z. Wyniki tej pracy przedstawiła uczestnikom dyskusji w Tallinnie specjalistka w dziedzinie kryminalistyki cyfrowej StratCom Nika Aleksiejewa.

Jakie są zatem fakty? Niszczyciel „Donald Cook” wyposażony w system obrony przeciwlotniczej Aegis rzeczywiście znajdował się na Morzu Czarnym w kwietniu 2014 roku. I faktycznie latał nad nim Su-24. Po tej akcji oficjalny przedstawiciel Pentagonu, pułkownik Steve Warren, oskarżył rosyjskiego pilota o „prowokacyjne i niezawodowe zachowanie”. A kremlowska stacja telewizyjna RT momentalnie rzuciła się do obrony pilota rosyjskiego myśliwca, oskarżając amerykański niszczyciel o przekroczenie limitu czasu, w którym obce jednostki marynarki wojennej mogą przebywać w akwenie Morza Czarnego. Przy czym żadna ze stron nie wspominała ani o walce radiowo-elektronicznej, ani o jakimkolwiek rzeczywistym niebezpieczeństwie.

Skąd w takim razie ten fejk? Z opisu literackiego na stronie internetowej fondsk.ru! W rubryce „Opinia”, jeden z autorów tej strony zaprezentował swoją wizję wydarzenia na Morzu Czarnym w formie listu jednego z członków załogi „Donalda Cooka” o imieniu „Johnny” adresowanego do jego ukochanej „Mary”. Oto jeden z fragmentów listu: „…Prowadziliśmy Rosjanina radarem aż do jego wejścia do strefy rażenia, aby po tym go „nakryć”. Jednak, kiedy on wszedł do tej cholernej strefy, zaczęło się coś niesamowitego. W pierwszej kolejności zgasły nasze radary, po czym odłączył się system naprowadzania „Phalanx’ów”, i cały Aegis wywaliło. Nasz wspaniały „Donald Cook” huśtał się na falach niczym zdechły żółw. Jak się okazało, ten przeklęty rosyjski złom Su-24, włączył aparaturę walki elektronicznej i chluba naszej floty przemieniła się na naszą hańbę!.. Mary, ja zawsze kochałem naszą Amerykę i chciałem, by gwiaździsto-pasiasta flaga niosła wolność na całym świecie. Lecz po tym wydarzeniu zaczęła mnie prześladować myśl o zwolnieniu się ze służby…”.

Zaznaczmy, jeszcze w roku 2014 kremlowskie media – Sputnik i „Rossijskaja gazieta” („Российская газета”) poczyniły wielkie starania, by nadać tej fantazji realne cechy. Lecz wtedy, w 2014 roku, fejk nie otrzymał wielkiego rozgłosu. „Przeleżakował” trzy lata – i znów został „odgrzany” przez stację telewizyjną „Россия 1”. Tym razem kremlowscy propagandyści osiągnęli sukces – fałszywka o rosyjskiej „bombie elektronicznej”, która obezwładniła amerykańskiego przeciwnika, znalazła szerokie audytorium.

Najbardziej przykre jest to, że w rozpowszechnieniu tej dezinformacji czynny udział wzięli ci, którzy powinni byli ją zdemaskować – przedstawiciele zachodnich mass mediów. Pozwolili wykorzystać siebie tylko dlatego, że nie przeprowadzili podstawowej czynności zawodowej – sprawdzenia faktów. Dali się nabrać na ewidentne kłamstwo – i sami zostali jego częścią. Niestety, tak bywa dość często. Prawdziwi dziennikarze wiedzą o tym i obawiają się tego. Jedyna rada – bądźcie czujni!

POJAWIENIE SIĘ „NIEŚMIERTELNYCH” W HELSINKACH

Przedstawicielami Finlandii, „krainy tysiąca jezior”, na spotkaniu w Tallinnie zostali analityk polityczna i pisarka Iivi Anna Masso oraz opiniotwórczy publicysta Petri Korhonen. W swych wystąpieniach obydwoje podkreślali, jak ważnym jest dla dziennikarzy, by nie zapominać o wizerunku swojego kraju. Nie oznacza to, że dziennikarze nie powinni prowadzić dochodzenia dziennikarskiego, uwidaczniać problemów, niepokoić władzę, krytykować, domagać się odpowiedzi. Sprawa dotyczy czegoś zupełnie innego. Czasem, uganiając się za sensacjami, dziennikarze publikują niesprawdzone, bądź nieodpowiednio zweryfikowane fakty, które później trzeba prostować. Czasami wręcz publikowane są ewidentne bujdy… A do tego dopuszczać nie wolno.

Iivi Anna Masso, analityk polityczna (Finlandia) oraz Liis Lipre-Jarme, doradca do spraw komunikacji strategicznej (rząd estoński). Zdjęcie autora

„Jeszcze jedna sprawa – jak tylko natrafiasz na sfałszowaną informację, w każdym z konkretnych wypadków trzeba ją zdemaskować: „Kłamstwo! Kłamstwo! Kłamstwo!”. Jest to czasem dość kłopotliwe, lecz nie ma żadnej innej możliwości zwalczać falsyfikaty”, – uważa Iivi Anna Masso.

W trakcie dyskusji przytoczono przykład tragedii, która w grudniu 2016 roku wydarzyła się w fińskim mieście Imatra. Wtedy, tuż obok jednej z miejscowych restauracji, przestępca zastrzelił z broni myśliwskiej trzy kobiety – przewodniczącą rady miejskiej oraz dwie dziennikarki. Oczywiście, wydarzenie wstrząsnęło cichym i ustatkowanym miastem Imatra, jak również zaszokowało całą Finlandię. Lecz w serwisach społecznościowych dosyć szybko zaczęto rozpowszechniać informacje na temat rasistowskich powodów tego przestępstwa oraz o tym, że ofiarami zostały Rosjanki – rzekomo ambasada FR oraz FSB domagały się szczegółowego śledztwa w tej sprawie. Policja fińska natychmiast to sprostowała. W oficjalnej informacji podkreślono, że zarówno ofiary jak i zabójca są rodowitymi obywatelami Finlandii, mieszkańcami Imatry. Oprócz tego, nie oczekując na dalsze rozpowszechnianie pogłosek, specjalistka do spraw walki informacyjnej z Sił Obrony Finlandii (Suomen puolustusvoimat) Sara Jantunen, w swoim miniblogu na Twitterze napisała dosłownie tak: „Anonimowy, prorosyjski profil @ImatranUutiset rozpowszechnia przekłamaną informację o strzelaninie w #Imatra”. Wystąpienie urzędniczki okazało się bardzo ważnym i było bardzo na czasie – pomogło ono zapobiec zarówno panice jak i bezpodstawnym insynuacjom na temat rasizmu.

Serwisy społecznościowe stają się ważnym, a możliwe że nawet jednym z najważniejszych pól wojny informacyjnej. Jest to sprawa ewidentna dla wszystkich. Zrozumiałym więc jest to, że w trakcie dyskusji w Tallinnie kwestia serwisów społecznościowych nie mogła nie być omawiana. Tym bardziej w świetle nie tak dawno wprowadzonego na Ukrainie zakazu używania rosyjskich portali internetowych: portali społecznościowych „Odnoklassniki.ru”, Serwisy społecznościowe stają się ważnym, a możliwe że nawet jednym z najważniejszych pól wojny informacyjnej. Jest to sprawa ewidentna dla wszystkich. Zrozumiałym więc jest to, że w trakcie dyskusji w Tallinnie kwestia serwisów społecznościowych nie mogła nie być omawiana. Tym bardziej w świetle nie tak dawno wprowadzonego na Ukrainie zakazu używania rosyjskich portali internetowych: portali społecznościowych „Odnoklassniki.ru” i „VK” (wcześniej – „Vkontakte”), wyszukiwarki „Yandex” oraz serwisu e-mail „Mail.ru”.

Fragment wystąpienia Aivara Jaesky. Foto autora

„Uważam, że Ukraina ma pełną rację zabraniając funkcjonowania rosyjskim serwisom – zaznaczył w wystąpieniu zastępca kierownika StratCom COE NATO pułkownik Aivar Jaesky. – Nie tak dawno, w trakcie zamachu terrorystycznego w Manchesterze, zginęło 25 osób – i ile uwagi skierowano na tę tragedię. Lecz w trakcie trwania nieogłoszonej wojny na Ukrainie zginęło setki razy tyle ludzi. Jest to prawdziwa wojna. A to, że na Ukrainie zablokowano zasoby Internetu kontrolowane przez kraj, który jest agresorem, jest zupełnie normalnym zjawiskiem w trakcie trwania wojny. I nie dotyczy wolności słowa”.

Jednak nie wszyscy podzielali opinię pułkownika. Przedstawiciele Finlandii obstawali przy tym, że takie działania nie są skuteczne i proponowali zupełnie inną strategię – nic nie zakazywać, lecz rozwijać wśród obywateli myślenie krytyczne. Na argumenty – „przecież to wojna!” – odpowiadali – „No i cóż! Tylko edukacja medialna, tylko świadomy wybór!” – „Jest im bardzo ciężko zrozumieć nasze realia. Współczują, lecz nie mogą uchwycić całości. Nie wolno w tej sytuacji nic im zarzucać – trzeba to po prostu sobie uświadomić jako rzeczywisty sposób ich rozumowania”, – skomentował taką pozycję znany ukraiński politolog Jewhen Mahda, również uczestniczący w dyskusji.

Osobiście mnie zaskoczył pewien fragment z przemówienia Petri  Korhonena. Jak się okazało, w tym roku, 9 maja, rosyjskojęzyczni mieszkańcy Finlandii po raz pierwszy obchodzili w Helsinkach i na półwyspie Porkkala Dzień Zwycięstwa (sowieckie święto narodowe). Porkkala jest półwyspem fińskim, zagarniętym przez ZSRR po Drugiej Wojnie Światowej. Jeszcze w ciągu dziesięciu lat po wojnie była tam sowiecka baza marynarki wojennej, a dopiero w roku 1956 półwysep został zwrócony Finlandii. Zatem przez Helsinki i półwysep Porkkala przeszły pochody „Nieśmiertelnych pułków”. Nie tak duże – po około 70 osób – ale jednak. I to w kraju, który walczył przeciwko ZSRR, kraju który stracił w wyniku wojny 10 procent swego terytorium. Organizatorami obchodów i pochodów były ambasada FR w Finlandii oraz utworzone niedawno fińsko-rosyjskie stowarzyszenie RUFI.

W odpowiedzi na nieco zjadliwe pytanie z sali: „A 100 rocznicę Wielkiej Rewolucji Październikowej też macie zamiar obchodzić?” pan Korhonen odpowiedział z widocznym zakłopotaniem: „Oni – na pewno będą”.

O DOBREJ KSIĄŻCE I ZŁEJ ROZGŁOŚNI RADIOWEJ

W trakcie spotkania w Tallinnie przypomniał mi się stary kawał. Rok 1961. Stary Estończyk siedzi na przyzbie. Podbiegają do niego dzieciaki i krzyczą: „Dziadku, Ruscy polecieli w Kosmos!”. Na co dziadek, patrząc z nadzieją, pyta się: „Wszyscy?” W takim klimacie wybrzmiała podsumowująca spotkanie wypowiedź dyrektora wykonawczego ICDS Dmitrija Teperyka: „Miejsce „Sputnika” jest gdzie? W Kosmosie! I niech sobie tam leci, zostawiając nas w spokoju!”. Wiadomo, że chodzi o radio „Sputnik”, znanego kremlowskiego wysłańca, przewodnika interesów Rosji.

Estonię, przy okazji, „Sputnik” już na tyle „zmęczył”, że Policja Bezpieczeństwa Wewnętrznego Estonii (KAPO) rekomendowała urzędnikom państwowym by nie rozmawiali z dziennikarzami z tej stacji. Nie tak dawno miał miejsce skandal – 9 maja deputowana parlamentu estońskiego, przedstawicielka Estońskiej Partii Centrum, posłanka Olga Iwanowa udzieliła wywiadu radiu „Sputnik”, na dodatek na tle pomnika „Brązowego Żołnierza” (Pronkssodur, pomnik żołnierza sowieckiego w Tallinnie). Przewodniczący Partii Centrum, premier rządu Juri Ratas ostro skrytykował Iwanową  ogłaszając przy tym, że „Sputnik” to nie mass media!”

Wiadomo, że nie mass media. Jest to narzędzie wojny informacyjnej. W warunkach wojny hybrydowej takimi narzędziami propagandy zostają radio, telewizja i literatura.

Prezentacja książki Jewhena Mahdy. Zdjęcie autora

Właśnie o tych zagadnieniach traktuje nowa książka ukraińskiego politologa Jewhena Mahdy pt. „Hybrydowa agresja Rosji: lekcje dla Europy” zaprezentowana (przy okazji – jest to pierwsza prezentacja tej książki poza granicami Ukrainy) w Tallinnie. Tak książka jak i wystąpienie ukraińskiego politologa wywołały spore zainteresowanie – praca Jewhena Mahdy nie jest zbiorem sloganów lecz faktyczną analizą błędów, jakie popełniły ukraińskie elity polityczne nie doceniając planów i celów Federacji Rosyjskiej. A przecież niebezpieczeństwo niedoceniania Rosji jest nadal aktualne dla wielu.

Książka Jewhena Mahdy jest fachowo przygotowanym opracowaniem na temat dzisiejszej Ukrainy, przeplatanym dygresjami z historii konfliktów światowych. Jednak jej podstawowe przesłanie, jak się okazało, jest w pełni współbrzmiące z podstawowymi zagadnieniami dyskusji w Tallinnie, dotyczącej kwestii mass mediów i stabilności państwa.

„Nie pozwólcie zdyskredytować siebie, manipulować sobą, narzucać sobie tematów dyskusji – powiedział w trakcie swej prezentacji – sens agresji hybrydowej nie polega na działaniach wojennych, to znaczy – nie obejmuje tylko tych działań. Ta agresja przejawia się w atakach hakerów, walce o historię, presji energetycznej, poprzez diasporę rosyjskojęzyczną. Nie wolno bagatelizować żadnego z tych momentów”.

Politolog Jewhen Mahda podkreśla, że Ukraina stała się poligonem agresji hybrydowej, na którym Kreml opracowuje technologie zastraszania Europy. Byłoby to zbyt proste, gdyby Rosja chciała zagarnąć tylko Ukrainę. Podstawowym zadaniem jest wyrzucić na pobocze drogi postępu całą Unię Europejską, skorzystać z „Brexitu”, z odśrodkowych tendencji w krajach europejskich i zmienić obecną sytuację na swoją korzyść. A podstawowym narzędziem oddziaływania, dźwignią, jest wojna informacyjna, której chwyty są proste, lecz jak pokazuje doświadczenie – dość skuteczne. Polegają na ogólnym oczernianiu Zachodu, poniżeniu godności państw europejskich, pompowaniu swej własnej dumy.

Jewhen Mahda jest przekonany, że Europa może, i powinna, uczyć się na błędach, na doświadczeniu Ukrainy.

Rita Bołotskaja, Talinn, dla Ukrinform