Digital Industry Group Inc (DIGI), organizacja non-profit reprezentująca w Australii takich internetowych gigantów jak Facebook, Google i Twitter wypowiedziało się negatywnie wobec ośmiu z dwudziestu trzech rekomendacji, zawartych w wydanym przez Australijską Komisję Konkurencji i Konsumenta (Australia Competition and Consumer Comission – ACCC) kodeksie postępowania wobec fake newsów.
Zgodnie z propozycją ACCC, stosowanie kodeksu, którego celem miałoby być wprowadzenie przejrzystości w zakresie reklam, a także zwalczanie dezinformacji, nadzorowane byłoby przez Australijski Urząd Komunikacji i Mediów (Australian Communications and Media Authority – ACMA). Zdaniem Digital Industry Group Inc., ciało to stałoby się de facto organem cenzorskim, „policją prawdy”. Według nich, zuniformizowane podejście do wszystkich platform nie przystaje do rzeczywistości i byłoby krzywdzące dla niektórych. Zaznaczają, że niektóre działania, takie jak chociażby usuwanie treści dezinformacyjnych na platformach publicznych, „mogą zostać uznane za intruzywne i niewłaściwe na platformach wymiany wiadomości”. Dodatkowo podkreślają, że zobowiązania, które są możliwe i właściwe do zrealizowania przez gigantów, mogą być zabójcze pod względem finansowym dla mniejszych portali. Chodzi tu chociażby o konieczność współpracy z organizacjami zajmującymi się weryfikacją faktów.
Według DIGI, mimo braku intencji ACCC uczynienia z ACMA cenzora, poprzez pozostawienie „bezpośredniego określania prawdomówności” treści w rękach platform społecznościowych, de facto ACMA stałoby się ciałem nadzorczym. Rozpatrywałoby bowiem skargi użytkowników, dotyczące dezinformacji – ostateczne decyzje, czy dany portal odpowiednio zajmuje się kwestiami prawdziwości informacji należałyby do ACMA. Jak zaznacza DIGI, „to efektywnie czyni ACMA ciałem weryfikującym, jako że jego ocena, czy platforma cyfrowa właściwie podchodzi do skarg odpowiada własnej ocenie prawdy przez regulatora w odniesieniu do danej kwestii”.
Jedną z najbardziej problematycznych kwestii jest ograniczenie publikacji niesłusznie zarzucających przestępstwo osobom publicznym. DIGI podaje jako przykład ruch #MeToo, który ucierpiałby na takich zapisach. Przypadki przestępstw seksualnych były masowo ujawniane chociażby na Twitterze, a w świetle proponowanego kodeksu byłoby to niemożliwe lub co najmniej mocno dyskusyjne, gdyż większość oskarżanych osób nie miała wtedy jeszcze postawionych zarzutów.
Zastrzeżenia cyfrowych gigantów odnosiły się także do zaleceń w kwestii prywatności użytkowników. Mieliby oni chociażby musieć wyrazić zgodę na zbieranie nawet takich danych jak numer IP czy dane identyfikacyjne urządzenia. Skutkowałoby to koniecznością wyrażenia zgody jeszcze przed możliwością załadowania strony i utrudniło funkcjonowanie użytkownikom.
Instytucja reprezentująca gigantów cyfrowych zwraca uwagę, że australijskie prawodawstwo zniechęca do inwestycji i rozszerzania usług w tym kraju. Ostrzegła także, że w perspektywie wiele firm i startupów może zrezygnować z rozwijania idei w Australii i wybrać inne miejsce. Przykładem uciążliwych regulacji jest chociażby niedawna rekomendacja ACCC, żeby do platform cyfrowych, takich jak Netflix czy YouTube, zastosować analogiczne przepisy, jak wobec nadawców telewizji tradycyjnej, zobowiązujące ich do emitowania co najmniej 55% treści australijskiej produkcji w głównym czasie antenowym.
PB
Źródło: The Guardian