Autor: Mauro Voerzio. Artykuł ten prezentuje osobiste zdanie dziennikarza. StopFake może nie zgadzać się z przedstawioną opinią.
Ostatnimi czasy we włoskich środkach przekazu pojawiły się informacje o niechęci prokuratury ukraińskiej do odpowiadania na pytania włoskich śledczych, dotyczące sprawy zabójstwa w roku 2014 na Donbasie włoskiego dziennikarza Andrea Rocchelli. We włoskich mediach pojawia się również informacja o tym, że dziennikarz w dniu śmierci rzekomo trafił w „zasadzkę”, zorganizowaną przez wojsko ukraińskie, w wyniku czego poniósł śmierć.
W artykule opublikowanym w gazecie La Reppublica stwierdzono, że samochód w którym znajdował się Andrea Rocchelli, został (na terenie kontrolowanym przez armię ukraińską) ostrzelany z karabinku automatycznego AK-47. W artykule jest również mowa o tym, że „sposób działania jest bardzo podobny do tego z Egiptu”, gdzie w wyniku tortur zginął kolejny Włoch – Giulio Regeni.
Emocjonalne porównanie obu śmierci – na Donbasie i w Egipcie – jest dość niezgrabne i bezsensowne, ponieważ Andrea Rocchelli pracował jako reporter wojenny, był świadom całego ryzyka swej pracy i niebezpieczeństw związanych z relacjonowaniem działań wojennych; tymczasem Regeni był pracownikiem naukowym porwanym w kraju, gdzie nie ma wojny, torturowanym i zabitym z premedytacją.
Gazeta twierdzi również, że „Ukraina przekazała nam (Włochom – red.) bezużyteczne dowody”.
W odpowiedzi na te oskarżenia zastępca Prokuratora Generalnego Ukrainy Jewhen Jenin powiedział: „Słowiańsk, gdzie zginął A.Rocchelli i jego partner dziennikarz rosyjski Andriej Mironow, znajdował się wówczas pod kontrolą rosyjsko-terrorystycznych oddziałów, a więc realną możliwość przeprowadzenia początkowych badań śledczych bezpośrednio na miejscu wydarzenia mieliśmy dopiero w lipcu 2014 roku, kiedy miasto i okolice wyzwoliła armia ukraińska. Przy czym warto sobie uświadomić, iż terroryści od początku próbowali wykorzystać śmierć zagranicznych dziennikarzy w celu dyskredytacji władz ukraińskich i dokonali manipulacji posiadanymi dowodami”.
Corriera Della Sera opublikowała artykuł, który również prowadzi czytelnika fałszywym tropem, ponieważ ukazuje miejscowość Andrijiwkę jako miejsce śmiertelnego zdarzenia, chociaż w rzeczywistości zabójstwo miało miejsce dość daleko od tej miejscowości.
Niektóre z tych artykułów wprowadziły do dyskusji dość ciekawe wątki, ponieważ są napisane przez dziennikarzy, którzy najprawdopodobniej nigdy nie byli na miejscu tragedii ani w 2014 roku, kiedy dokonano zabójstwa, ani, co całkiem możliwe, nigdy później.
Ustalmy jednak fakty. W tamtym czasie, jedynym punktem, który wciąż kontrolowała armia ukraińska w Słowiańsku, była góra Karaczun, gdzie znajduje się znana wieża telewizyjna. Pozycja ta nigdy nie została zdobyta przez siły prorosyjskie, chociaż poddawano ją ostrzałom z ciężkiego sprzętu.
Zmierzyliśmy w linii prostej odległość od miejsca dyslokacji pozycji armii ukraińskiej do miejsca, gdzie Rocchelli i jego koledzy zostali ostrzelani. Odległość ta wynosi 1,68 kilometra.
Jeżeli założymy, że maksymalna odległość rażenia z karabinków automatycznych AK-47 wynosi 400 metrów, to staje się jasne, że wojsko ukraińskie nie mogło ostrzelać samochodu, w którym przemieszczał się Rocchelli.
Jewhen Jenin również przychyla się ku tej wersji: „wyniki ekspertyzy, która bazuje na porównaniu charakteru obrażeń zabitych osób (kąt rażenia oraz siła uderzenia pocisków), analizie terenu oraz lokalizacji pozycji oddziałów Sił Zbrojnych Ukrainy i nielegalnych formacji zbrojnych separatystów wskazują na to, że Rocchelli i Mironow zginęli w wyniku ostrzału przeprowadzonego z boku kontrolowanego przez separatystów terenu.
Odległość od góry Karaczun, na której znajdowały się pozycje oddziałów SZ Ukrainy do miejsca śmierci dziennikarzy jest większa, niżeli wynosi nośność wymierzonego strzału z broni strzeleckiej. Wyniki ekspertyzy są potwierdzone przez zeznania świadków zebrane po wyzwoleniu miasta Słowiańsk przez Ukraińskie Siły Zbrojne”.
Na dzień dzisiejszy, po zlokalizowaniu z wielką dokładnością miejsca tragedii, możemy powiedzieć, że na pewno nie miała ona miejsca w Andrijiwce, jak to zostało podane przez wydanie Corriera Della Sera lecz znacznie dalej.
Dlatego jest całkiem możliwe, że dziennikarze zostali ostrzelani przez tak zwanych „separatystów”, którzy wspierani przez armię rosyjską okupowali teren, na którym trwały zaciekłe walki. Ich ciała zostały przekazane przez separatystów, a jak świadczą również materiały różnych rosyjskich stacji telewizyjnych, miejsce wydarzenia znajdowało się wówczas pod kontrolą sił prorosyjskich.
Zastępca Prokuratora Generalnego Jenin oznajmił, że jest zdziwiony słysząc o takim stanowisku prasy włoskiej. Jak zapewnia zapytanie o wsparcie prawne w tej sprawie przyszło z prokuratury w Padwie jeszcze w roku 2015, a odpowiedzi „Prokuratura Generalna Ukrainy przekazała w maksymalnie krótkich terminach. Więcej, do prokuratury we Włoszech wysyłaliśmy dodatkowe informacje, w tym również zeznania świadków, wyniki ekspertyz i inne dokumenty. Po raz ostatni dosyłaliśmy je pod koniec 2016 roku”.
Hipotezy włoskich dziennikarzy jakoby zabójstwo związane było z wcześniejszą działalnością zabitych w Czeczenii czy z powodu zdemaskowania przez nich schematów nielegalnego handlu bronią przez żołnierzy armii ukraińskiej, Janin nazwał „nielogicznymi”, ponieważ gazety włoskie nie podają żadnych faktów świadczących o ich prawdziwosci. Dlatego, jego zdaniem, te spekulacje w mediach są jawną teorią spiskową.
Dla ukraińskiej Prokuratury Generalnej nadal otwartą pozostaje kwestia: czy ostrzał, w którego wyniku zginął A.Rocchelii, był spowodowany przez terrorystów w celach propagandowych, czy dziennikarze wypadkowo trafili w strefę ognia.