Donbas powitał nas rozgwieżdżonym niebem i rakietami. Ale rakiety dzielą się na „nasze” i „ich”. Przelatujące nad pokonywaną przez nas trasą to „nasze”. Towarzyszący nam żołnierze tłumaczą, że widzimy moment wystrzału rakiet i że są dosyć daleko, dlatego wydaje się, że lecą powoli i oczywiście nam nie zagrażają. Jednak lepiej stąd jechać, bo za chwile może być „przylot”, czyli rosyjska odpowiedź.
Już na miejscu dowiadujemy się, że „przylot” był w Konstanynówce. Rosyjska rakieta Uragan uderzyła ładunkami kasetowymi. Konstantynówka to cel naszej wyprawy. Tam następnego dnia mamy dostarczyć ładunek pomocy humanitarnej z Polski dla cywilów: generatory, żywność, koce, leki, środki higieniczne i piorące. Pomoc również otrzymają ukraińscy żołnierze Siły Specjalnych Operacji, którzy zabezpieczają konwój i Legion Gruziński walczący w ramach Sił Zbrojnych Ukrainy. Organizatorem transportu jest wicemarszałek Sejmu RP Małgorzata Gosiewska, Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych i Fundacja Solidarności Międzynarodowej i Radio Wnet. Część pomocy trafi nie tylko na Donbas, ale i na Zaporoże, a także do Gwardyjska, Krasiłowa i Korca m.in. braci Kapucynów, oraz Polskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego.
Najdalej wysuniętym punktem na trasie pomocy jest do wspomniana wcześniej Konstantynówka. Miejscowość znajduje się bezpośrednio w pobliżu frontu. Komendant miejscowej policji Dmytro Kirdjapkin tłumaczy, że od miasta do rosyjskich pozycji jest 7-10 kilometrów. To daje możliwość Rosjanom ostrzału nie tylko przy pomocy rakiet, ale też artylerii. Na potwierdzenie słów komendanta, w czasie jego opowieści słyszymy eksplozje. Na miasto spadły znów ładunki kasetowe i pociski artyleryjskie. Gdy trwa wyładunek pomocy z polskiego tira znów powietrzem wstrząsają eksplozje.
„Pociski spadają w Szanghaju, kilometr, dwa stąd. Czemu Szanghaj? Tak nazywamy jedną z dzielnic Konstantynówki, tam są tylko takie małe domki, działki, rodzinne, nie ma żadnych obiektów infrastruktury – walą po prostu po ludziach” mówi jeden z mieszkańców pomagających przy rozładunku.
Część pomocy wieziemy bezpośrednio do mieszkańców. Podjeżdżamy pod blok, który już wcześniej był ostrzeliwany. Budynek został pozbawiony z jednej strony okien i balkonów. Okien nowych nikt nie wstawia, dziury po nich zostały zamurowane. Pani Swietłana, przyjmuje dary i opowiada jak wyglądało uderzenie: „Dopiero przygotowałam dzieciom śniadanie i jak tylko usiedliśmy, żeby się napić herbaty, nagle czarny dym, ciemność, sparaliżowało mnie i nie wiedziałam gdzie jestem – zobaczyłam piekło! Oprzytomniałam dopiero jak spojrzałam na siostrę, przecież usiedliśmy, żeby wspólnie zjeść śniadanie, spojrzałam na nią, a ona trzymała się za twarz, z której sączyła się krew. Strasznie pocięło jej twarz, cała twarz była w strzępach. Miała naderwaną wargę i ucho. Patrzę na wnuczkę, a jej po brodzie również cieknie krew, bo też ją zaczepiło. Wnuk siedział i się uczył, bo akurat miał lekcję on-line. Ocknął się dopiero jak leżał na progu. Krzyczę Witia, Witia, a on mi mówi, że go boli. Patrzę, a okolicach kręgosłupa wbiło się mu cztery odłamki szkła. Wezwaliśmy karetkę, zabrali ich do szpitala i tam zszywali. Zawsze jak kładę się spać modlę się i proszę Pana Boga, żeby dał naszym żołnierzom siłę, aby mogli to wszystko wytrzymać. Nie wiem jak oni biedni to wytrzymują. Jak kładę się spać i jak wstaję rano, to modlę się mówiąc: Boże daj im zdrowie, siłę i wytrwałość, żebyśmy mogli zwyciężyć, żeby wszystko było dobrze i wreszcie nastał pokój.
Do rosyjskiej inwazji w mieście i gminie mieszkało ok 70 tysięcy mieszkańców, teraz jest ich około 40 tysięcy. Część z nich to nie stali mieszkańcy miasta, lecz ci, którzy uciekli z terenów okupowanych, a także pobliskiego Bachmutu, w którym toczą się walki już w w samym centrum. Wiele z tych osób obawia się, że za chwilę z Konstantynówki będzie musiało uciekać dalej, tylko nie wiedzą dokąd, kto ich przyjmie i jak będą tam żyć. Pani Natalia została wywieziona z wioski pod Bachmutem przez ukraińskich żołnierzy: „Wywozili nas opancerzonymi transporterami, teraz mieszkam w Konstantynówce w takich prostych warunkach, a tam miałam piękny dom, całe życie, a tutaj sami widzicie: nic nie ma i za chwilę znów będziemy musieli stąd uciekać.” Na podwórku bawi się grupa dzieci. Najmłodszy kilkuletni, Losza wygląda na najstarszego i sam chce opowiedzieć jak wygląda życie w Konstantynówce: „Strasznie tu jest, ciągle są wybuchy. Uczymy się online, ale czasem nie ma światła, czasem nie ma internetu – wszystko przez te przyloty.”
Rozmowę przerywają ukraińscy żołnierze: musimy szybko się ewakuować jest informacja o możliwym kolejnym ostrzale artyleryjskim.
Gdy opuszczamy miasto na pogodnym, wiosennym niebie widać zygzaki smug kondensacyjnych – ślady po przelotach i walkach samolotów, za wzgórzami unosi się dym – żołnierze mówią, że to kierunek bachmucki.
Już następnego dnia dowiadujemy się, że na Konstatntynówkę znów spadły bomby kasetowe. Zginęła jedna osoba, siedem zostało rannych. W ukraińskich mediach pojawiły się zdjęcia płonących bloków, a w głowie krąży myśl, czy wśród ofiar nie ma moich wczorajszych rozmówców…