Działalność rosyjskich trolli wykryto już w wielu krajach Europy i świata. Nieuzasadnionym optymizmem jest sądzić, że Polska jest poza obszarem ich zainteresowania. StopFake uczula użytkowników sieci społecznościowych – w Polsce zbliża się wyborczy maraton, a to dla „zielonych ludzików z Facebooka i Twittera” okres wzmożonej pracy.
Jak donosi belgijska telewizja VRT, powołując się na ustalenia holenderskiej gazety NRC – w tamtejszej infosferze odnaleziono ślady kampanii dezinformacji prowadzące do owianej złą sława rosyjskiej firmy Internet Research Agency. To powiązana z Kremlem słynna „fabryka trolli”, którą oskarża się m.in. o ingerencję w amerykański proces wyborczy.
Informacje są porażające. Jak przekonują Belgowie i Holendrzy, ponad 200 tysięcy wpisów na Twitterze zostało wysłanych w ostatnich latach z fałszywych kont, tworzonych przez pracowników IRA. Miały one na celu wypaczenie debaty publicznej i rozhuśtywanie emocji. Ich apogeum przypada na okres tuż po zamachach terrorystycznych na lotnisku i w metrze w Brukseli w marcu 2016 roku.
Treść zakwestionowanych wpisów nie jest zaskakująca. Odnosiły się m.in. do kwestii rasowych i etnicznych, nawoływano do nienawiści i podawano fałszywe informacje dotyczące przebiegu wspomnianych zdarzeń. Gros wpisów miało także kontekst wyborczy. Nawoływano w nich do popierania skrajnie populistycznej i antyimigranckiej Partii Wolności Geerta Wildersa. Jak ustaliła telewizja VTR, odpowiedzialnymi za ich publikację byli pracownicy firmy Internet Research Agency.
Jakby w sukurs tym informacjom idzie opublikowany przez Centrum Biznesu i Praw Człowieka NYU Sterne raport zatytułowany „Zwalczanie rosyjskiej dezinformacji: argument za intensyfikacją walki online”. Jego lektura nie pozostawia złudzeń: rosyjski rząd stał się największym rozsadnikiem dezinformacji, które mają na celu pogłębianie podziałów społecznych w społeczeństwach Zachodu. Jak dowodzą autorzy raportu jest to zjawisko o charakterze ciągłym i powszechnym, dalece wykraczające poza najgłośniejszy przypadek jakim była próba wpływu na wybory prezydenckie w USA w 2016 r.
„Zakorzenione w Rosji trolle i konta trollingowe są aktywne w Stanach Zjednoczonych i Europie, gdzie podsycają konflikty, wokół drażliwych i kryzysowych tematów, począwszy od strzelanin w szkołach amerykańskich, aż po spójność Unii Europejskiej.”
Jak dowodzi na łamach amerykańskiego Forbesa Michael Posner, ekspert od praw człowieka: „Demokracje zbyt wolno rozpoznają i reagują na problem jakim jest rosyjska ingerencja w Internet i fakt, że stanowi ona egzystencjalne zagrożenie dla naszych demokracji. Co więcej – dowodzi ekspert – kiedy już odpowiadają, pierwszym odruchowym działaniem rządów bywa chęć regulowania i cenzurowania treści.
Tymczasem takie przepisy stanowią bezpośrednie zagrożenie dla podstawowego prawa do wolności słowa. Tymczasem – pisze Posner powołując się na wspomniany raport – rządy mogą zrobić znacznie więcej. Chodzi tu zarówno o konieczność koordynacji informacji wywiadowczych, ale także zbieranie i analizowanie danych na temat zewnętrznych zagrożeń. Do tego dochodzi konieczność informowania na ten temat władz tak, by te nie tylko odpowiednio kształtowały politykę, ale także podejmowały ambitne działania w zakresie edukacji publicznej. Działania – tu nie ma zaskoczenia – mające na celu zachęcanie użytkowników Internetu do krytycznego myślenia i weryfikowania informacji.
Nie łudźmy się. Myśleniem życzeniowym można nazwać teorię, że w polskiej przestrzeni informacyjnej nie są prowadzone działania o charakterze dywersyjno-propagandowym. Jeśli mają one miejsce w krajach „neutralnych” takich jak Holandia, czy Belgia, nie ma powodu do optymizmu. StopFake uczula użytkowników sieci społecznościowych – w Polsce zbliża się wyborczy maraton, w czasie którego należy liczyć się z podniesionym ciśnieniem w debacie publicznej. To doskonałe pole do popisu nie tylko dla ludzi żywo (i zdrowo) zainteresowanych polityką. To także pole bitwy na którym z pewnością pojawią się przeciwnicy z „trzeciej strony”.
Źródła: IAR / FORBES / NYU STERN / inf. własna