Wkrótce minie smutna rocznica pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Ukraińskie miasta, wsie, a przede wszystkim ludzie, byli i nadal są poddawani straszliwym atakom z całego arsenału, który Kreml gromadził przez dziesięciolecia. Doszło nawet do granic absurdu, jak w przypadku „balistyki mikroelementów”. Tak, Moskwa, niestety, ma czym zabijać, a Zachód pośrednio jej w tym pomaga, kupując ropę i gaz, a czasem przymykając oko na obchodzenie sankcji, co prowadzi do wzrostu produkcji rosyjskiej, irańskiej i północnokoreańskiej broni. Jednak kultura okazuje się nie mniej śmiercionośnym narzędziem, którym rosyjscy satrapowie umiejętnie posługują się już od XIX wieku. Jej ambasadorowie bywają czasem skuteczniejsi (a zatem bardziej niebezpieczni) niż rosyjscy spadochroniarze, których Putin wysłał do szturmu na Donbas.

Pamiętajmy, że nawet dziś, po okrucieństwach w Buczy i Mariupolu, po strzelaniu do nieuzbrojonych żołnierzy i po torturach ukraińskich jeńców wojennych, na Zachodzie wciąż mówi się o rosyjskiej kulturze: „Tak, to wszystko jest straszne, ale czy naprawdę możemy wymazać wielką rosyjską literaturę z Puszkinem i Tołstojem? Czy naprawdę musimy zrezygnować z wielkich rosyjskich muzyków i kompozytorów, takich jak Baszmiet i Czajkowski? Jak wyobrazić sobie cywilizowany świat bez arcydzieł rosyjskiego kina? Przecież to oni są posłańcami wszystkiego, co ludzkie, humanitarne i świetliste”. Może tak się wydawać, ale w rzeczywistości wszyscy ci „handlarze kultury” stanowią skuteczny środek trującej propagandy Kremla, a autorzy „Oniegina” i „Wojny i pokoju” stali się niezachwianym fundamentem imperializmu, arogancji i pogardy dla innych. W ten sposób dali początek rosyjskim krwiożerczym politykom i ich wielomilionowemu społeczeństwu, ponieważ od zawsze promowali wielkość i wyższość „wielkiej i świętej Rosji”.

Po 24 lutego 2022 r. Zachód tymczasowo odmówił przyjmowania czegokolwiek rosyjskiego na festiwalach, w salach koncertowych i kinach. Jednak ten stan szybko minął. Im dalej, tym wyraźniej widzimy w krajach demokratycznych, jak rosyjskie manipulacje, uosabiane przez postaci kultury, wnikają coraz głębiej. Przypomnijmy sobie choćby kilka niedawnych, skandalicznych przypadków. We wrześniu 2024 r. dwie szanowane platformy filmowe, Festiwal Filmowy w Wenecji i Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Toronto, pokazały film Rosjanki Anastazji Trofimowej „Russians at War”. Reżyserka, która przez wiele lat pracowała dla kremlowskiego kanału propagandowego Russia Today, spędziła kilka miesięcy wśród rosyjskich żołnierzy na okupowanym terytorium Ukrainy. Jej film ukazuje życie i cierpienia „zwykłych ludzi”, lecz ani słowem nie wspomina o ich zbrodniach, których jesteśmy świadkami, także na Zachodzie.

W połowie marca tego roku w Paryżu i w Taverny odbył się tradycyjny festiwal kina rosyjskiego, na którym moskiewscy organizatorzy zaprezentowali „Cienie zapomnianych przodków” jako dzieło „rosyjskiego reżysera” Siergieja Paradżanowa. Mało tego, że sowiecki (a więc i rosyjski) reżim przez całe życie gnębił tego artystę, który nigdy nie mieszkał w Rosji, to jeszcze jego arcydzieło, nakręcone w ukraińskich Karpatach i stanowiące ikonę ukraińskiego kina, zostało bezwstydnie i fałszywie przypisane „wielkorosyjskiemu” dziedzictwu filmowemu. Kto na Zachodzie to zrozumie?

A co dopiero powiedzieć o Francji, Włoszech czy Kanadzie, w których kinomani mogą nie znać historii filmów powstałych na Ukrainie, skoro nawet w lutym 2024 roku w Warszawie – mieście pamiętającym „przyjaźń” Katarzyny II i Stalina – miał wystąpić rosyjski pianista Nikołaj Chozjainow? Na miejsce wydarzenia wybrano jedną z najbardziej prestiżowych sal w polskiej stolicy – Filharmonię Narodową. Organizatorzy uzasadniali swój wybór tym, że Chozjainow nie poparł publicznie inwazji Kremla na Ukrainę i jest „ambasadorem pokoju” szwajcarskiej organizacji Universal Peace Federation. W rzeczywistości jednak ta fasadowa instytucja jest częścią sekty religijnej Moona, a ponad sto tysięcy jej członków posiada ów tytuł „ambasadora”. Ponadto organizacja ta jest finansowana przez rosyjskich oligarchów, a choć sam Chozjainow publicznie nie poparł działań Putina, to korzysta z przywilejów zapewnianych przez sponsorów aktywnie wspierających „specjalną operację wojskową” Rosji.

Najważniejsze jest jednak przesłanie takiego wydarzenia: Rosja niesie kulturę, a zatem nie może być wrogiem. Dopiero pod silną presją oburzonej opinii publicznej – zarówno ukraińskiej, jak i polskiej – występ Chozjainowa został odwołany. Możemy być jednak pewni, że kolejni „kulturowi spadochroniarze” już szykują się do wyrafinowanej walki o chwałę imperialnej wielkości. W końcu, jak powiedział niedawno Michaił Piotrowski, dyrektor Muzeum Ermitażu w Petersburgu, kultura jest „rodzajem operacji specjalnej” i „potężną ofensywą”. Dlatego wojna toczy się nie tylko o terytoria, ale również o umysły, które – po zwycięstwie propagandy – znacznie ułatwią Rosjanom przeprowadzenie faktycznej okupacji.

Dmytro Antoniuk