Obserwując reakcję kremlowskich ośrodków propagandowych, można zauważyć, że oficjalnie zachowują one pewną wstrzemięźliwość wobec wyboru Donalda Tumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jest się tak, pomimo tego że Rosja aktywnie wspierała tę kandydaturę, a w tamtejszych mediach społecznościowych na wieść o wygranej kandydata Republikanów wybuchł entuzjazm. Dlaczego tak się dzieje?
Niewątpliwie Rosja wspierała Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Czyniła to zarówno za pomocą oficjalnych deklaracji, jak i w sferze nieoficjalnej. Kandydaturę tę jako upragnioną widziały prokremlowskie media. Na jej rzecz działały także rosyjskie farmy trolli. Dotyczy to tak działań bezpośrednich, jak i pośredniego tworzenia atmosfery sprzyjającej jego wyborowi na prezydenta USA. To one stały choćby za rozpowszechnianiem w Internecie fałszywych oskarżeń wobec demokratycznego kandydata na wiceprezydenta Tima Walza. Z kolei rosyjska grupa „Wired” odpowiada za szerzenie plotek, jakoby Kamala Harris miała kilkanaście lat temu spowodować wypadek drogowy i odjechać, nie udzielając jego ofiarom pomocy. W przypadku propagandy pośredniej sporą rolę odgrywało z kolei kształtowanie w amerykańskim społeczeństwie nastrojów izolacjonistycznych a także rozpowszechnianie różnego rodzaju teorii spiskowych, podważających zaufanie do dotychczasowego rządu i establishmentu. Ingerencję Moskwy w amerykańskie wybory potwierdził zresztą de facto Nikołaj Patruszew, były Rady Bezpieczeństwa Rosji i jeden z najbardziej wpływowych ludzi na Kremlu, mówiąc, iż „Trump korzystał z pewnych sił”.
Skoro Moskwa niewątpliwie „grała” na kandydaturę Trumpa, skąd bierze się oficjalna wstrzemięźliwość rosyjskich czynników oficjalnych, stojąca wręcz w kontrze do entuzjastycznych reakcji widocznych na rosyjskich forach internetowych? Putin wprawdzie pogratulował Trumpowi wyboru, ale uczynił to wyłącznie drogą nieoficjalną. W oficjalnych wypowiedziach wprawdzie widać pewien nastrój optymizmu, ale jest on dość ostrożny, nierzadko tonowany i daleki chociażby od tego okazywanego przez niektóre ugrupowania prawicowe w Polsce. Można to dostrzec także w prokremlowskich mediach. Z jednej strony pojawiają się tam komentarze ewidentnie protrumpowskie, a niemal każda zapowiadania nominacja w przyszłej administracji spotyka się z ogromną aprobatą. Dotyczy to zwłaszcza osób, które mają na swoim koncie wypowiedzi prorosyjskie czy przeciwne udzielaniu pomocy Ukrainie. Z drugiej strony rosyjska prasa nie stroni od przytaczania komentarzy mediów zachodnich, stwierdzających, że nowy prezydent USA może okazać się bardziej antymoskiewski nawet od swego poprzednika.
Z czego wynika taka oficjalna wstrzemięźliwość? W głównej mierze z nieprzewidywalności samego Trumpa, którą widać było już podczas poprzedniej kadencji. Wprawdzie zapowiada on doprowadzenie do szybkiego zakończenia wojny w Ukrainie, co w obecnej sytuacji wydaje się korzystniejsze dla Putina, który najprawdopodobniej utrzymałby przynajmniej większość – o ile nie całość – dotychczasowych zdobyczny terytorialnych i zyskałby czas na przygotowanie się do kolejnej inwazji na Kijów za kilka lat. Z drugiej strony Trump kreuje się na silnego, zdecydowanego przywódcę. Niechęć Kremla do jakichkolwiek ustępstw może doprowadzić do gwałtownego zwrotu w polityce obecnego prezydent elekta i na Ukrainę zacznie płynąć bezprecedensowa pomoc amerykańska, dużo większa od „kroplówki” wydzielanej przez administrację Bidena, zaś Stany Zjednoczone zaostrzą sankcje i podejmą decyzję o konfiskacie wszelkich zamrożonych rosyjskich aktywów. Jak zauważa ekspert ds. zwalczania rosyjskiej dezinformacji Michał Marek, oficjalna ostrożność rosyjskich władz związana jest z obawą, jak w takiej sytuacji wytłumaczyć własnemu społeczeństwu, że „przyjaciel Rosji” w propagandzie nagle zmienił się w antykremlowskiego „podżegacza wojennego”.
Ale wśród części komentatorów pojawia się też pogląd, że rosyjskie wsparcie dla kandydatury Trumpa wiąże się nie tylko z celami bieżącymi, czyli doprowadzeniem do zwycięstwa w Ukrainie, ale i z długofalowymi dążeniami Kremla. A podstawowym z nich jest dołączenie Rosji jako równorzędnego partnera do „koncertu mocarstw”. Jest to możliwe tylko w przypadku osłabienia pozycji międzynarodowej USA i rozbicia względnej jedności Zachodu. Drogą do tego pierwszego może wydawać się zwiększenie polaryzacji amerykańskiego społeczeństwa i koncentracja Białego Domu wyłącznie na sprawach wewnętrznych. Spełnienie tych rosyjskich nadziei wydaje się dużo bliższe pod budzącymi ogromne emocje rządami Trumpa niż demokratów, podobnie jak potencjalne skonfliktowanie Stanów Zjednoczonych z częścią państw Unii Europejskiej, choćby na bazie amerykańskiej protekcjonistycznej polityki gospodarczej. Ale z drugiej strony kremlowscy politycy powinni uwzględniać zmienność Trumpa. Może się bowiem okazać, że jego druga prezydentura upłynie pod znakiem bardziej zdecydowanej polityki zagranicznej, nie tylko w strefie Pacyfiku, i niekorzystnego dla Rosji budowania silnej wschodniej flanki NATO. Śledząc rosyjską propagandę, można zauważyć wybór Donalda Trumpa budzi na Kremlu zarówno nadzieję, jak i obawy. Nadzieję na zakończenie wojny w Ukrainie na rosyjskich warunkach, a także postępującą erozję wewnętrzną USA i „kolektywnego Zachodu”. Zaś obawy dotyczą możliwego wzmocnienia Ukrainy i zwiększenia aktywności USA na całym świecie. Czas pokaże, który z tych scenariuszy się spełni, bowiem charakter przyszłego lokatora Białego Domu nie pozwala na razie postawić zdecydowanie na żaden z nich.
fet. Reuters