Białoruski dyktator Aleksander Łukaszenka pozostaje „widoczny” w regionie bałtycko-czarnomorskim wyłącznie dzięki swoim głośnym wypowiedziom. Jednak jego taktyka – głośne deklaracje i obserwowanie reakcji – już wielu znudziła. Jakie są tego konsekwencje dla Białorusi?
Po masowych protestach z sierpnia-września 2020 roku i „sprawie Protasiewicza”, po której w regionie bałtycko-czarnomorskim pojawiła się koncepcja „kryzysu migracyjnego”, Łukaszenka znalazł się w paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony jego władza na Białorusi została wyraźnie wzmocniona, gdyż liderzy protestów znaleźli się albo poza Białorusią, albo za kratkami. Protestujący zostali zmuszeni do ukrywania swoich sympatii, dziesiątki tysięcy Białorusinów wyemigrowało. Rosyjskie wsparcie finansowe pozwoliło Białorusi Łukaszenki utrzymać warunkową stabilność gospodarczą i zapobiec szybkiemu spadkowi poziomu życia. Z drugiej strony krąg komunikacyjny Łukaszenki na arenie międzynarodowej znacznie się zawęził, stracił on możliwość balansowania między Rosją a Zachodem. Jego kremlowska obroża dosłownie z dnia na dzień przyrastała nowymi kolcami, co ograniczało pole manewru samozwańczego prezydenta.
Zakrojona na szeroką skalę agresja Rosji na Ukrainę nie była dla Łukaszenki zaskoczeniem, gdyż Białoruś była jednym z głównych miejsc rozpoczęcia inwazji. Format republiki superprezydenckiej nie oznacza braku informacji o przygotowaniu planów sojusznika. Zresztą już w lutym 2022 roku Łukaszenka z werwą opowiadał o perspektywach klęski Ukrainy. Jednak rozwój wydarzeń po 24 lutego 2022 r. zmusił białoruskiego dyktatora do zmiany własnego punktu widzenia. Nadal deklaruje on publicznie swe „ogromne poparcie” dla działań Rosji, czego wyrazem jest stopniowe przekształcanie Białorusi w zaplecze rosyjskiego agresora. Nie ma jednak Łukaszenka odwagi wydania rozkazu na bezpośredni udział armii białoruskiej w agresji (pomimo własnych wcześniejszych sugestii). Zbyt duży może być tego koszt.
Mińsk doskonale zdaje sobie sprawę, że ceną militarnej awantury przeciwko Ukrainie może być utrata władzy. Łukaszenka stoi u steru rządzenia Białorusią od 29 lat, z czego ponad 25 rządzi samodzielnie, wielokrotnie demonstrując brak systematycznej wiedzy z zakresu administracji publicznej i ukazując braki na „ławce rezerwowych graczy” dla uzupełnienia i odnawiania administracji. Ważnym czynnikiem dla Łukaszenki jest istnienie Pułku Konstantego Kalinowskiego w szeregach Sił Obronnych Ukrainy. Choć nie jest to jedyna jednostka utworzona przez białoruskich ochotników, jej działalność medialna jest zauważalnie irytująca dla władz Biłorusi. Publiczne ataki Łukaszenki na ochotników z tego oddziału białoruskich ochotników są wymownie głośniejsze i ostrzejsze.
Przypomnijmy, że na terytorium Białorusi trwa awantura związana z rozlokowaniem rosyjskiej taktycznej broni nuklearnej. Sytuacja jest bardzo ciekawa: z jednej strony Władimir Putin poinformował o tym zamiarze jeszcze pod koniec marca 2022 roku, podkreślając, że dzieje się to „na życzenie Łukaszenki”. A Łukaszenka, „cały do usług”, chętnie opowiada o wspólnym zarządzaniu arsenałem nuklearnym. Putin podkreśla jednak, że Rosja nie ma zamiaru naruszenia norm Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Nic dziwnego: naruszenia w tym wrażliwym dla cywilizowanej ludzkości obszarze mogą dodatkowo nakręcić koło zamachowe sankcji wobec Rosji. Być może dlatego właśnie nadal nie ma wiarygodnych danych na temat transferu głowic nuklearnych na terytorium Białorusi.
Inaczej przedstawiała się sytuacja z wagnerowcami. Łukaszenka nie tylko stał się „na niby” rozjemcą podczas zamachu stanu Prigożyna i jego podwładnych pod koniec czerwca 2023 r., ale także wyraził gotowość przyjęcia na terytorium Białorusi przedstawicieli prywatnej wojskowo-przestępczej firmy „Wagner”. Proces ten przypominał jednak raczej farsę: od przemieszczania się wagnerowskich najemników z ominięciem kolejek innych samochodów na granicy, po akceptację ich udziału w szkoleniu białoruskiej armii. Śmierć Jewgienija Prigożyna była dla tej koncepcji nie tylko niespodziewana, ale spowodowała także erozję, rozmycie czynnika „wagnerowskiego” w białoruskiej polityce. Łukaszenka zdążył jednak poinformować, że „wagnerowcy chętnie wybiorą się na wycieczkę do Warszawy i Rzeszowa” (to miasto, jak wiadomo, stało się centrum logistycznym dostaw zachodniej pomocy wojskowej dla Ukrainy). Szybko jednak wyparł się własnego oświadczenia.
Łukaszence nie jest obca rychła zmiana stanowiska. Może on wylać brudy na przywódców Polski, a następnie, z różnicą kilku tygodni, poinstruować premiera Romana Hałouczenkę, aby rozwijał stosunki z największym zachodnim sąsiadem. Schizofrenia geopolityczna? Raczej świadomość, że całkowita utrata kontaktów z Zachodem, jakkolwiek skromnych obecnie, może spowodować szybki koniec jego pobytu na szczycie władzy na Białorusi.
Wraz z początkiem zakrojonej na szeroką skalę inwazji Rosji na Ukrainę znaczenie Białorusi w polityce międzynarodowej stale maleje. Jeszcze kilka lat temu Białoruś była dla Kremla nadal interesująca jako współzałożyciel Organizacji Narodów Zjednoczonych, ale dziś Mińsk zmienił się w polityce zagranicznej Moskwy na postać pod tytułem „W czym mogę służyć?” Jest to miłe dla Rosji, ale Białorusini będą musieli długo pracować, aby naprawić skutki tych błędów.
Jewhen Mahda