Informacja o wysadzeniu tamy w Nowej Kachowce dotarła do nas w Zaporożu. W mieście, w którym sowieci zbudowali największą tamę i elektrownię wodną na Dnieprze. W mieście, które wysadzenie tamy przeżyło w sierpniu 1941 roku. Zaporoską elektrownię wodną wysadzono wtedy na osobisty rozkaz Stalina. Rozlane wody Dniepru miały powstrzymać postępujące wojska niemieckie. W rzeczywistości wysadzenie budowli nie powstrzymało niemieckiej armii, a skutkiem zbrodniczego rozkazu była śmierć tysięcy cywilów (zginąć mogło nawet 100 tysięcy osób). Wody zatopiły sowieckich żołnierzy i ich sprzęt. Oczywiście przez dziesięciolecia rosyjska propaganda kłamała, że za tę zbrodnię odpowiadają Niemcy. Teraz znowu Moskwa, wbrew oczywistym faktom, próbuje za wysadzenie tamy w Nowej Kachowce obwiniać Ukrainę. I pewnie nie zabraknie takich, którzy kolejny raz rosyjskiej propagandzie uwierzą.
Co ciekawe, w samej Moskwie propagandyści z wysadzenia tamy otwarcie się cieszą i grożą wysadzeniem kolejnej powyżej Kijowa. Całe szczęście nie mają nad nią kontroli, chociaż w lutym 2022 roku dążyli do jej zajęcia. Nie ulega jednak wątpliwości, że Putin może sięgnąć po każdy rodzaj broni, by swój cel osiągnąć. Konsekwencje wysadzenia Nowej Kachowki są przerażające i będą odczuwalne latami. Wśród nich potencjalnie najniebezpieczniejsze są te, które dotyczą systemu chłodzenia zaporoskiej elektrowni atomowej w Energodarze. Elektrowni, która też jest pod kontrolą rosyjskich żołnierzy. Kolejna misja szefa Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej nie przyniosła żadnych zmian w tej sprawie. Szef MAEA Rafael Grossi stwierdził, że chociaż sytuacja jest poważna, to jednocześnie stabilna, a Zaporoska Elektrownia Atomowa ma odpowiednią ilość wody do chłodzenia reaktorów. Miał rację premier Mateusz Morawiecki mówiąc w Kijowie 1 lutego ub.r., a więc jeszcze przed rosyjską inwazją na pełną skalę, że życie w sąsiedztwie Rosji to życie u podnóża wulkanu. Rosyjska stabilność jest dokładnie taka sama jak stabilność budzącego się wulkanu.
Być może Moskwa swoją zbrodnią w Nowej Kachowce chciała pokazać, że stać ją na wszystko w przypadku ukraińskiej kontrofensywy. Być może taki komunikat przekazuje zachodnim państwom chcąc osłabić ich wsparcie. Podobnie jak straszenie rozmieszczeniem broni jądrowej na Białorusi. Ukraińcy jednak rosyjskich gróźb się nie ulękną, bo wiedzą, że jedyną szansą, by się one nie spełniły jest czynny opór i walka. Z Zaporoża pojechałem pod Bachmut. Rzeczywiście trudno powiedzieć, czy ukraińska kontrofensywa już się zaczęła – bo przecież tutaj walki nie ustępują nawet na chwilę. Nad przyfrontowymi miejscowościami unoszą się dymy po eksplozjach, powietrze rozrywają eksplozje rakiet i pocisków artyleryjskich. Nisko przelatują ukraińskie SU odrzucając flary i uciekając rosyjskiej obronie przeciwlotniczej.
Gdy wjeżdżałem do Konstantynówki, akurat na miasto spadają rosyjskie rakiety. Mimo wszystko w miasteczku toczy się życie, które zapewne należy nazwać normalnym: czynne są sklepy, kawiarenki, ulicami spacerują matki z dziećmi. Najbardziej zaskoczył mnie widok ludzi koszących trawę przy swoich domach. Wydawałoby się, że to chyba najbardziej absurdalna czynność, którą można wykonywać w pobliżu frontu. Towarzyszący mi ukraiński żołnierz obruszył się na moją głośno wyrażoną uwagę: „To przecież ich domy, ogrody. Tutaj mieszkają i starają się żyć normalnie! Inaczej mogliby oszaleć.”. Na drugi dzień na Konstantynówkę znów spadły rakiety: zginął mężczyzna strzygący trawę na stadionie. Kolejnego dnia pociski artyleryjskie zabiły dziecko. W nocy spadają rakiety Smiercz w Drużkiwce. 17 domów zostaje zniszczonych. Jakimś cudem nie ma ofiar.
W jednym z przyfrontowych stanowisk dowodzenia Siłami Specjalnych Operacji przez kamery drona obserwuję walkę w lesie na przedmieściach Bachmutu. Ukraińcy atakują wcześniej rozpoznany system umocnień. Dron koordynuje ogień SPG i moździerzy. Ukraińska piechota czeka na rozbicie rosyjskich pozycji. Na początku okiem drona widzimy swobodnie przechadzających się okopami rosyjskich żołnierzy. Nie wiedzą, że są obserwowani. Dopiero gdy spadają pierwsze pociski, próbują się ukryć w schronach. Pracę ukraińskich dronów stara się zakłócić rosyjski REB (system walki elektronicznej). Bezskutecznie – Ukraińcy już dawno opracowali jak sobie z nim dawać radę. Czasem tylko obraz staje się lekko zniekształcony. Ukraińskie pozycje Rosjanie próbują zniszczyć ogniem moździerzy, ale to ukraiński pocisk idealnie wlatuje w wejście do schronu. Za nim następny. Dron nie przekazuje dźwięku. Widać tylko obłoki dymu i kolejne ogniste eksplozje. Ukraińscy specjalsi zniszczyli ważne stanowisko ogniowe i skład amunicji. Po jakimś czasie dym odsłania wnętrze zniszczonego schronu. Widać trupy i rannych rosyjskich żołnierzy. Teraz do ataku przystąpi ukraińska piechota. Zdobytych zostanie kolejnych 150-200 metrów rosyjskich pozycji. „To za Nową Kachowkę” – udany atak komentuje jeden z ukraińskich oficerów.
Czy to jest ta słynna kontrofensywa, czy codzienność frontu? Dla ukraińskich żołnierzy zdaje się nie mieć znaczenia to pytanie. Wiedzą, że walczą w obronie swojej ojczyzny, że nie mogą powiedzieć, że już się zmęczyli, że mają dość. Wiedzą też, że nawet, jeśli faktycznie biorą już udział w wielkiej kontrofensywie, to i tak mają przed sobą jeszcze długą walkę. Nie przeraża ich zniszczenie tamy w Nowej Kachowce, ani groźby użycia broni atomowej. Oni po prostu nie mają innego wyjścia.
Paweł Bobołowicz
Czytaj także na stronie Kuriera Lubelskiego: Za Nową Kachowkę. Felieton Pawła Bobołowicza