Tym razem wydaje się, że świat wreszcie nie uwierzył Putinowi w jego „dobre intencje” i chęć rozejmu świątecznego. Przez 9 lat wojny ciągle Ukraina była zmuszana do pozornych rozejmów, z których żaden nie był przestrzegany przez Rosję i jej separatystyczne marionetki.
Może ktoś kiedyś się pokusi o policzenie ile było „rozejmów w rozejmach”, bo przez lata wciąż ogłaszano nowe, chociaż stare się nie zakończyły, a jedne i drugie i tak nie były przestrzegane. Ale tymi „rozejmami” i „cudownymi” porozumieniami mińskimi wycierali sobie twarze nie tylko Rosjanie i zachodni liderzy (frau Merkel i inni będzie to wam policzone), ale też niektórzy ukraińscy politycy. Gdy opowiadano o mającej zapanować na froncie ciszy, ukraińscy żołnierze wciąż ginęli pozbawieni możliwości nawet odpowiedzi na ogień artyleryjski. Wygląda na to, że te czasy się skończyły.
Gdy Putin wystąpił ze swoją propozycją „świątecznego rozejmu” (7 stycznia Boże Narodzenie jest obchodzone wg kalendarza juliańskiego) prezydent Wołodymyr Zełenski wprost stwierdził, że Rosja pod przykryciem świąt chce jedynie przegrupować swoje wojska. Ukraiński internet zalał mem z łatwo zrozumiałą treścią: „Przekażcie Putinowi, że nasze Himarsy świętowały Boże Narodzenie z 24 na 25 grudnia, dlatego 6 i 7 stycznia mają dni robocze”.
Putin mógł jednak pokazać, że faktycznie w czasie świąt zawiesi wojskowe operacje, a przynajmniej jego żołdacy nie będą ostrzeliwać cywilnych domów. Nie potrzebował do tego przecież żadnej ukraińskiej deklaracji. Jednak osyjskie bomby i rakiety przez cały ten czas spadały na Chersoń, Zaporoże i obwód doniecki – z dala od bezpośredniej linii frontu siejąc śmierć i zniszczenia. Podrywane do lotu były rosyjskie bombowce, a to za każdym razem powoduje alarm przeciwlotniczy na Ukrainie i konieczność chowania się w schronach. Na szczęście tym razem nikt na zachodzie nie miał pretensji do Ukrainy, że ta musi się bronić i na rosyjskie prowokacje odpowiadać.
Jednak w świątecznych dniach nie zabrakło też demonstracji słabości świata w obliczu kremlowskiego zła. 5 stycznia rzecznik sekretarza generalnego ONZ ogłosił, że została rozwiązana misja, która miała ustalić okoliczności incydentu w okupowanej przez Rosjan Ołeniwce. 29 lipca ub.r. doszło tam do eksplozji w wyniku której zginęło co najmniej 50 ukraińskich jeńców – obrońców Azowstali. Zginęli ukraińscy żołnierze, którzy poddali się w Mariupolu otrzymując międzynarodowe gwarancje dla swojego życia i zdrowia. Później okazało się, że do rosyjskiej kolonii karnej w Ołeniwce nie są dopuszczani ani przedstawiciele Czerwonego Krzyża, ani ONZ, a gwarancje są fikcją. A potem doszło do eksplozji, której okoliczności chce ukryć Rosja, a jednocześnie bezczelnie za nią obciążą stronę ukraińską. Gdy 5 stycznia br. o rozformowaniu misji informował rzecznik Guterresa mówił, że nie uzyskano gwarancji bezpieczeństwa od obu stron. To oczywiście wstrętna manipulacja, bo w rzeczywistości chodzi o brak tylko rosyjskich gwarancji. Ukraina zapewnia przecież na swoim terytorium pracę i agend ONZ, i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. W dodatku w takiej sytuacji cóż przeszkadza, by do Oleniwki udał się osobiście Antonio Guterres? Czy może wciąż jest przestraszony po tym jak Putin ostrzelał Kijów w czasie gdy sekretarz generalny ONZ w nim przebywał i to w dodatku zaraz po spotkaniu z kremlowskim dyktatorem?
Paweł Bobołowicz