Dziennikarze „Rzeczpospolitej” przygotowali latem 2020 roku dekalog walki z fake newsami. Warto go przytoczyć, bo są to zasady uniwersalne w kontekście walki z dezinformacją, a brzmią one:
Po pierwsze, news odnosi się do faktów, nie do opinii. Opinie to zwykle interpretacje faktów.
Po drugie, nie wystarczy mieć poglądy. Do oceny sytuacji trzeba również włączyć myślenie.
Po trzecie, opieraj się nie na jednym, ale na możliwie wielu źródłach.
Po czwarte, notka na platformie społecznościowej to nie zawsze wiarygodne źródło.
Po piąte, jeśli nie identyfikujesz źródła, nie powtarzaj newsa.
Po szóste, jeśli news wydaje ci się nieprawdopodobny, to pewnie tak jest.
Po siódme, jeśli masz wątpliwości wobec newsa, to tym ważniejsza jest jego weryfikacja.
Po ósme, pamiętaj, że granica między prawdą i fałszem jest bardzo cienka
Po dziewiąte, pamiętaj, że polityka składa się niemal wyłącznie z nieprawdy.
Po dziesiąte, zanim się wypowiesz, trzy razy pomyśl.
Powyższy dekalog przytoczony został przy okazji projektu ustawy o ochronie wolności słowa, którą przygotowało Ministerstwo Sprawiedliwości. Potocznie ustawa nazywana jest już ustawą zwalczającą fake newsy, ale czy tak w istocie będzie? Wydaje się, że nie.
Przede wszystkim proponowane rozwiązania dotyczyć mają ochrony internautów i ich prawa do wypowiedzi, mniej odnoszą się do samej treści tam zamieszczanej. Tak wynika przynajmniej z cytowanych na portalu gov.pl słów ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry:
Media społecznościowe powinny być przestrzenią wolności słowa. Jednak coraz więcej osób dostrzega niepożądaną ingerencję w zamieszczane tam treści, często usuwane, choć nie naruszają polskiego prawa. – Nierzadko ofiarami ideologicznych zapędów cenzorskich padają przedstawiciele funkcjonujących w Polsce rozmaitych środowisk, których treści są usuwane bądź też blokowane w internecie – zaznaczył minister Zbigniew Ziobro.
Jak czytamy dalej:
W serwisach internetowych pojawia się też coraz więcej fake newsów, a gdy ktoś chce się przed nimi bronić, nie może dochodzić swoich praw. Stąd konieczność wprowadzenia adekwatnych do zmienionej rzeczywistości procedur. Minister Sprawiedliwości podkreślił konieczność wyważenia w nowych przepisach zarówno swobody debaty publicznej, jak i ochrony dóbr osobistych i praw osób w tej debacie uczestniczących.
Fake news rozumiany jest tu zatem bardziej jako pomówienie niż wprowadzanie w błąd fałszywą informacją w celu dezinformacji. Do takiej interpretacji ustawy skłaniają proponowane w niej rozwiązania, jak np. to, że serwisy społecznościowe nie będą mogły usuwać treści ani blokować kont użytkowników, jeśli treści na nich zamieszczane nie naruszają polskiego prawa. To ważna regulacja z punktu widzenia wolności słowa, jednak wydaje się nieegzekwowalna z punktu widzenia tropienia i zapobiegania dezinformacji, bo akurat w przypadku fake newsów demaskowanie ich i usuwanie z przestrzeni publicznej jest jedynym na nie lekarstwem. Fake newsy nie istnieją w polskim prawie, nie są zauważone np. przez prawo prasowe, zatem wygląda na to, że nie można będzie ich usuwać za naruszenie polskiego prawa. Chyba że naruszą czyjeś dobra. Ale to już pomówienie.
W projekcie ustawy pojawia się nowa instytucja – ślepy pozew, czyli John Doe lawsuit. Na czym ona polega, opisała „Rzeczpospolita”:
Powód, którego dobra osobiste zostaną naruszone przez nieznaną mu osobę, będzie mógł złożyć pozew o ochronę dóbr osobistych bez wskazania danych pozwanego. Wystarczy podać adres URL zasobu danych internetowych, na którym zostały opublikowane obraźliwe treści, daty i godziny publikacji oraz nazwy profilu lub loginu użytkownika. Jeśli sąd oceni, że coś jest na rzeczy (sprawa nie jest oczywiście bezzasadna), wystąpi do portalu o przekazanie danych użytkownika. O wprowadzenie pozwu ślepego apelował Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich.
Ustawa daje tu zatem kolejne narzędzie do ścigania hejterów i zapobiegania hejtu. To ważne rozwiązanie i zdecydowanie uporządkuje debatę na forach internetowych. Ale czy zwalczy fake newsy? Tego pewien do końca nie jestem, bo jak wyegzekwować poprzez ślepy pozew, by rosyjska ambasada w Polsce pisała na swojej stronie internetowej prawdę w zakładce pt. „O Zwycięstwie narodu radzieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” czy „Kryzys ukraiński”, gdzie można przeczytać bzdury o lokalności konfliktu na Ukrainie. Czy nowa ustawa ochroni nas przed takimi fake newsami, czy jednak nadal zdani jesteśmy na zdroworozsądkowe dekalogi, jak ten, cytowany na początku tego artykułu?
WP